Wolność słowa to wielka wartość. Wie to każdy, kto zasmakował jej przeciwieństwa, czyli knebla cenzury. Za PRL-u nie trzeba było być dysydenckim publicystą, by popaść w kłopoty - przechlapane mógł mieć niepokorny licealista, który na lekcji historii palnął coś o Katyniu. Ciągłe pilnowanie się, by nie powiedzieć o słowo za dużo, to rzecz uciążliwa i upokarzająca, a całe narody zmuszane do tak poniżającej autocenzury, po jakimś czasie karleją intelektualnie i duchowo. Chyba, że skutecznie się temu opierają, broniąc się satyrą i drugim obiegiem.
Ale wróćmy do wolności. Ta od jakiegoś czasu stała się naszym udziałem i chwała za to wszystkim, którzy się do tego stanu rzeczy przyczynili. Tylko, że z wolnością jest jak z każdym wielkim skarbem - trzeba umieć z niej korzystać. Jak człowiek zaczyna zakładać brylantowe spinki lub kolie do wybierania szamba, brylanty prędziej czy później wylądują na dnie kloacznego dołu. Z wolnością słowa jest dokładnie tak samo.
Większość z nas pamięta zapewne słynną sprawę Kazimiery Szczuki, która w wyemitowanym w Polsacie programie Kuby Wojewódzkiego z właściwym sobie wdziękiem parodiowała Magdę Buczek - nieuleczalnie chorą dziewczynę, prowadzącą modlitwy w Radiu Maryja. Opinia publiczna była podzielona - jedni się oburzali, inni uważali, że "bez przesady". Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji uznała, że faktycznie, bez przesady i wlepiła Polsatowi karę grzywny w wysokości pół miliona złotych. Parę dni temu Sąd Najwyższy podtrzymał wyrok sądu niższej instancji - Polsat grzywnę musi zapłacić.
Ktoś spyta: czemu Polsat, a nie sama Szczuka? Ano pewnie temu, że program był nagrany, nie szedł na żywo, więc telewizja miała szansę podjęcia decyzji, czy go wyemitować, czy lepiej zostawić na półce. Wyemitowała. Puściła w eter panią Kazię używającą sobie na kimś, czyjego nazwiska nawet nie pamiętała. A potem, w ramach ekspiacji, tłumaczyła, że nie miała pojęcia o chorobie parodiowanej dziewczyny. Ergo, po osobie zdrowej można sobie w świetle reflektorów jeździć jak po łysej kobyle. W końcu mamy wolność słowa, no nie?
Skoro tak, to może zróbmy eksperyment. Pani Szczuka, o ile wiem, jest zdrowa i pełnosprawna. Zatem, na pewno się nie obrazi, jeśli pani Magda Buczek pójdzie do telewizji i powie, że jej idolką jest pewna krytyczka i feministka, która być może jest facetem, bo chodzi w garniturach, a poza tym stłasnie fajnie sepleni, nie wymawia "er" i ułoco miesa innych z błotem. Nazwiska krytyczki pani Magda sobie nie przypomni, ale mętnie będzie jej się kojarzyło z jakąś drapieżną rybą. Może doda coś o intelekcie swojej "idolki", który jak ulał pasował do programu "Najsłabsze ogniwo". Będzie błyskotliwie i zabawnie - cha, cha.
Nie będzie. Bo na szczęście, nie wszyscy zakładają brylanty do babrania się w gnojówce. I nie wszystkim wolność myli się z samowolą, a trzymanie języka na wodzy z cenzurą. Granica jest cienka, ale to nie znaczy, że można ją mieć w nosie.
niedziela, 17 stycznia 2010
Wolność nie znaczy samowola, czyli o wolności słowa słów kilka
Etykiety:
dziennikarstwo,
Kazimiera Szczuka,
Radio Maryja,
samowola,
wolność,
wolność słowa
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz