poniedziałek, 11 stycznia 2010

Pechowiec Ravaillac, czyli dlaczego nie kupię książki Agcy



 fot. Wikimedia Commons

W życiu trzeba mieć szczęście. I dotyczy to nie tylko przebiegu naszego żywota, ale także, a może przede wszystkim czasów, w których człowiek przychodzi na świat. Można się urodzić w XIV wieku, tuż przed wielką epidemią dżumy, a można w wieku XX, kiedy to dżuma w Europie kojarzy się już wyłącznie z powieścią Camusa. Można wyskoczyć z maminego brzucha 31 sierpnia 1939 roku, a można 10 maja 1945. Oczywiście, żadna z tych okoliczności nie daje stuprocentowej gwarancji bezpiecznego i szczęśliwego życia (lub przeciwnie), ale rachunek prawdopodobieństwa robi swoje.

Refleksja ta nasunęła mi się dziś rano, gdy przeglądając rozmaite newsy, natrafiłam na informację o jednym z najsłynniejszych zamachowców XX wieku - Ali Agcy. Facet ma wkrótce wyjść z więzienia i - jak donosi włoski dziennik "Il Giornale" - biedy raczej
 klepać nie będzie. Ma bowiem do sprzedania smakowite historyjki, które z rozkoszą zakupią od niego rozmaite media i wydawnictwa. Blisko półtorej bańki (euro, rzecz jasna) za telewizyjny wywiad, grubo ponad trzy bańki za książki, a do tego wywiady w prasie, która przecież nie wzgardzi kolejną wersją wydarzeń z maja 1981 roku.

Oburzające? Jasne. Trudno się nie wkurzyć, skoro zwykły zabójca (w 1979 roku Agca zamordował tureckiego dziennikarza), niedoszły morderca papieża i terrorysta będzie dyskontował swoją przestępczą przeszłość w tak lukratywny sposób. Cynicznie opowie kilka łzawych kawałków, trochę wyzna, trochę zmyśli i będzie miał życie jak w Madrycie. Zamiast infamii i potępienia, blask reflektorów i kasa.

W tym właśnie kontekście, przychodzi mi do głowy, że taki Piekarski czy Ravaillac to mieli pecha. Jakby się chłopcy urodzili ze czterysta lat później, to zamiast rozrywania końmi poprzedzonego wymyślnymi torturami, odsiedzieliby może po parę latek (Ravaillac więcej, bo mu się zamach na Henryka IV udał, a Pierkarski mniej, bo Zygmunt III Waza zamach przeżył), a potem to już nic, tylko wywiadów udzielać, książki pisać (jak się samemu nie umie, zawsze znajdą się chętni do pomocy) i patrzeć, jak konto puchnie.

A najgorsze w tym wszystkim jest nawet nie to, że jakiś wydawca połakomi się na głodne kawałki Agcy (pecunia non olet), a jakiś telewizyjny gwiazdor "dziennikarstwa" zniży się do przeprowadzenia z nim wywiadu-rzeki. Najsmutniejsze jest to, że znajdą się tacy (liczni, oj, liczni), którzy książkę Agcy kupią i wywiad-rzekę obejrzą. Bez nich żadna pecunia nie popłynęłaby do kieszeni wydawców, mediów i samego Agcy. Bez nich? Bez nas.

2 komentarze:

  1. niestety , tak jest ze wszystkim. Popyt jest ojcem podaży, a matka głupich jest wiecznie w ciąży.

    B.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tam, z szacunku do mojej matki, będę się od wynurzeń Agcy trzymać z daleka.
    Pozdrowienia, Basiu, z zasypanej śniegiem Warszawy. :)

    OdpowiedzUsuń