środa, 7 lutego 2018

Moja Ryska Przygoda. Że Łotysze nie gęsi...


Muszę wyznać z pewnym wstydem, że na jednym polu moja ryska emigracja prawdopodobnie zakończy się totalną klapą. Przyjechałam, nie mówiąc ani słowa po łotewsku. Wyjadę, mówiąc po łotewsku trzy, może cztery zwroty, w tym jakże przydatny "uwaga, drzwi się zamykają" (uzmaniba durbis aizvēršanās) oraz "następny przystanek to..." (nakama pietura...), których nauczyłam się mimochodem, jeżdżąc kolejką nad morze. Poza tym umiem jeszcze powiedzieć proszę i dziękuję, a także dzień dobry. Do widzenia już mnie przerasta.

Z ciekawością natomiast obserwuję język łotewski w obu jego przejawach - ustnym i pisanym. Uwielbiam słuchać rozmów moich łotewskich kolegów i z zapałem czytam na ulicy bilbordy, plakaty i tabliczki na domach, próbując się domyślić, o co biega. Czasem mi się udaje - głównie wtedy, gdy język łotewski przyjmuje formę osobliwej mieszanki języka niemieckiego i rosyjskiego, z obowiązkowymi łotewskimi sufiksami. Np. zobārsts, czyli dentysta. Po rosyjsku ząb to zub, po niemiecku lekarz to Arzt. Do tego łotewska męska końcówka s. No i mamy zobarsta. Fakt, że uczyłam się obu tych języków, bywa niezwykle przydatny. 

Gorzej, gdy łotewski to po prostu łotewski. Bez naleciałości czy zapożyczeń. Wtedy - drżyjcie narody. Konia z rzędem temu, kto się domyśli, że  sīpols to cebula, a zemene - truskawka. Całe szczęście, że w supermarketach na ogół kupuje się to, co się gołym okiem ogląda, choć i tu czasem nie ma lekko, bo jak na butelce napisane jest piens, to prędzej człowiek pomyśli o piwie niż o mleku. 

Natomiast już całkiem zabawnie jest wtedy, gdy język łotewski rozprawia się z nazwami własnymi z języków obcych. Na przykład nazwiskami. Ileż to razy zachodziłam w głowę, czyjej właściwie muzyki będę słuchać na koncercie w Wielkiej Gildii. W programie Žans Filips Ramo oraz Kamils Sensānss. Słucham? Kto taki? A zanim się zorientowałam, że reklamowany na licznych plakatach Džošua Bells to mój ukochany skrzypek Joshua Bell, było już dawno po koncercie, a resztki plakatów wiatr rozniósł po mieście.

Łotysze bowiem, w przeciwieństwie do wielu innych narodów używających alfabetu łacińskiego, oddają hołd swojemu językowi, nadając wszystkim słowom świata formę łotewską. Złotewszczają  jak leci. Nikolajs Rejs (czyli nasz poczciwy Mikołaj Rej) byłby z nich dumny. Są przy tym tak konsekwentni, że niejaki Żaks Tubons (Jacques Toubon), francuski minister kultury, który walczył o czystość języka Galów, powinien był się od nich uczyć. Nie zrobił tego i teraz nad Sekwaną jedzą sandwich. Łotyszowi takie coś przez gardło nie przejdzie. No, chyba że będzie to sāndwičs

Pa! Ryżanka.