piątek, 30 sierpnia 2013

Singer w realu


Wakacje się skończyły. To znaczy, moje wakacje, bo znam takich szczęśliwców, jak na przykład  właściciele indeksów wyższych uczelni, którzy w beztroskim, wakacyjnym slow-foksie dotańczą do października. Mnie to jednak nie dotyczy i jedyne, co mi pozostało, to wspominać cudowną włóczęgę po Gruzji i liczyć na to, że czas mimo wszystko popłynie wartkim nurtem i dowiezie mnie jakoś do kolejnej takiej przygody.

By się jednak tak całkiem nie dać pourlopowej chandrze, postanowiłam poudzielać się kulturalnie, żeby mi  ą i ę we krwi żywiej zaczęło krążyć. Pod ręką, jak znalazł, festiwal „Warszawa Singera”, który wśród licznych zalet ma i tę, że wiele imprez odbywa się tuż pod moim nosem, na placu Grzybowskim i w okolicy. Program festiwalu można znaleźć  bez trudu, bo i prasa donosi, i Internet huczy. 

Wydarzeń jest od groma i ciut, ciut – nic tylko wybierać. No to wybrałam.  Czwartek, 18.30: Restauracja Próżna-Hoiz zaprasza na tradycyjne potrawy kuchni żydowskiej oraz na podróż sentymentalną do Skarbnicy Muzyki Żydowskiej. Umówiłam się z przyjaciółką, że zamiast plotkować przy zwykłej małej czarnej, pokosztujemy tych skarbów kulinarno-muzycznych.  Wyobraźnia podpowiadała uroczą knajpkę, pyszną kolację, a w tle jakiś skrzypek, niekoniecznie na dachu, grający Mayn Shtetele Belz.

Tyle wyobraźnia. Rzeczywistość była mniej kolorowa. Knajpka może i urocza, jeśli ktoś lubi ciasne pomieszczenia, z gar-kuchnią na zapleczu. Kolacji nie było wcale, bo z tradycyjnej kuchni żydowskiej miałyśmy do wyboru pierogi lub kupkę „cymesu” (smażona marchew ze śliwkami na słodko), a wszystko to  serwowane na plastykowych talerzykach jednorazowych. Zaś skarby muzyki żydowskiej okazały się piosenkami puszczanymi z płyty. 

Dziś wydrukowałam sobie z Internetu program „Warszawy Singera” na sobotę i niedzielę. Dwanaście bitych stron.  Same atrakcje. Muzyczne, literackie, kulinarne…  Alternatywą na niedzielę jest koncert chopinowski w Łazienkach. Hmmm…