czwartek, 14 stycznia 2010

Rozterki Guliwera, czyli dlaczego podróże kształcą


Ten, kto powiedział, że podróże kształcą, był na pewno człowiekiem przenikliwym, który na wszelki wypadek nie wyściubił nosa poza swoje podwórko, słusznie podejrzewając prawdziwość innego znanego powiedzenia, że nauka kosztuje. Przekona się o tym każdy, kto zechce zasmakować szerokiego świata, i to niezależnie od formy podróżowania, jaką wybierze. Bo koszt nauki płynącej z wypraw bliższych i dalszych liczony jest nie tylko w mamonie, ale i w innych cennych dobrach, takich jak czas i zdrowie. O kosztach moralnych nie wspominając.

Weźmy takie podróże samochodem. Wystarczy już sama statystyka, by odechciało się siadania za kółkiem i podążania autem dalej niż na sąsiednią ulicę. Stan dróg w niektórych krajach, w połączeniu z powszechnie znaną beztroską innych kierowców (bo przecież nie naszą!), to dostateczny powód, by siedzieć w domu, a gdy się do tego dorzuci korki na autostradach, motywacja do podróżowania zbliża się do zera.

Więc może samolot? Tu statystyka jest raczej pocieszająca, choć kiedy spada jeden Boeing 767, załatwia nam statystyki za sto samochodowych kraks, więc marna to pociecha. Ale założywszy nawet, że nasz Boeing zaliczy tyle samo lądowań, co startów, nerwy przy takiej podróży i tak można mieć w strzępach. Wystarczy, że trafi nam się awaria komputerów na Heathrow. Coś takiego przeżyłam parę lat temu w drodze do Rio, więc wiem, co mówię. Nocy spędzonej na londyńskim lotnisku nie zapomnę do końca życia, zwłaszcza zaś miłego recepcjonisty w jednym z lotniskowych hoteli, który, gdy przyszła moja kolej (po godzinnym czekaniu w kilometrowej kolejce), pogodnie rozłożył ręce, mówiąc: No more rooms. Trzeba przyznać, że akcent miał śliczny.W przeciwieństwie do śniadego faceta, który o 3 nad ranem dobijał mi się do pokoju (w innym hotelu), twierdząc, że to jego room.

Pociąg? Cóż, okazuje się, że zimą nawet podróż z Krakowa do Warszawy może trwać 8 godzin, a co dopiero mówić o ewentualnej podróży do Petersburga. Na taką wyprawę należałoby zagwarantować sobie o wiele więcej czasu, niż jakikolwiek pracodawca byłby nam skłonny przyznać. O innych niedogodnościach, takich jak: ciasne przedziały, nieszczelne okna, działające chimerycznie ogrzewanie (zimą temperatura w przedziale niewiele różni się od tej na zewnątrz, latem przewyższa ją o jakieś 10 stopni) oraz bardzo przypadkowi współpasażerowie o dziwnych nawykach higienicznych, nawet nie warto wspominać.

Autostopu nikomu nie proponuję, bo ryzyko podróży samochodem w połączeniu z ryzykiem natrafienia na psychopatę za kółkiem, to już za wiele, nawet dla kogoś, kto bardzo docenia edukacyjne walory podróżowania. Co pozostaje? Internet, proszę państwa, Internet! Google Earth. Wygodny fotel. Dobra kawa. Dla kochających ryzyko – papieros i koniaczek. Angkor Wat na wyciągnięcie ręki, a o dwa kliknięcia dalej Tadź Mahal lub Wąchock (z dowcipami o sołtysie w pakiecie).

Po co więc tracić czas, nerwy i pieniądze? Odpowiem za kilka tygodni, gdy wrócę z samochodowej podróży do Włoch i samolotowej do Stanów. O ile w ogóle odważę się pojechać. I o ile wrócę.

4 komentarze:

  1. Zmieszczę się do torby podróżnej?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chudzina z Ciebie - możemy się przymierzyć. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak wynika z Twych wywodów Beato - podróże nie tylko kształcą, ale i ...wabią.Mimo wszystko. Czego jesteś chodzącym i podróżującym dowodem. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wabią, oj, wabią! Bo tak szczerze mówiąc, żadne Google i inne wirtualne podróże nie zastąpią tej magicznej chwili, kiedy pod dłonią czujesz misternie rzeźbiony biały marmur Tadź Mahal. :)

    OdpowiedzUsuń