czwartek, 31 lipca 2014

Miasto 44


Tym razem mi się poszczęściło - obejrzałam "Miasto 44", zanim krytycy wzięli film w obroty i przenicowali go doszczętnie. Dzięki temu, oglądałam bez rozbudzonych oczekiwań czy wzbudzonych uprzedzeń. Za to w doskonałych i spektakularnych warunkach - gigantyczny ekran i wspaniała akustyka Stadionu Narodowego (brawa dla organizatorów, którzy podobno musieli zmierzyć się z wieloma problemami technicznymi, co im się znakomicie udało).

Film...

Wcisnął mnie w fotel. Dosłownie. Przy wielu scenach zasłaniałam usta ręką, by nie krzyknąć. Przy innych przydały się chusteczki do nosa. To jeden z tych obrazów, o których nie można powiedzieć, że się podobał, a który mimo to budzi podziw. Obrzydliwy realizm wojny zgrabnie przemieszany z odrealnionym światem uczuć i emocji bohaterów. Wszystko umiejętnie akcentowane rewelacyjną muzyką.

Czy wzbudzi kontrowersje? Zapewne. Jak każdy film dotykający choćby koniuszkami palców naszej narodowej ikony, jaką jest powstanie. Tym bardziej, że choć jest o powstańcach, to chyba jednak nie jest adresowany do nich. Nakręcony przez młodych dla młodych, jako wyraz szacunku dla tych, którzy byli młodzi w mieście 44.

Niektórzy pewnie powiedzą, że to Tarrantino po polsku. Inni wyciągną skojarzenia z Matriksem. Też mi się tak kojarzyło. Chwilami. Ale co z tego? Wracając po seansie nocnymi ulicami Warszawy, dziękowałam Bogu, że żyję w tym mieście w roku 2014.






poniedziałek, 28 lipca 2014

Jak Durrell zrobił mnie w trąbę

Wiele lat temu, będzie pewnie z dziesięć, zakochałam się w pewnej książce. Właściwie, to w kilku książkach, bo była to aż trylogia. Nie, nie ta, którą każde dziecię nad Wisłą zna na pamięć (hm, czy aby na pewno?), ale inna, rodem znad Tamizy. Choć, właściwie, to nie znad Tamizy, tylko z Korfu. A częściowo, to i z Indii. Tak to jest, kiedy facet z brytyjskich rodziców, urodzony w Indiach, pisze książkę o tym, jak najpiękniejsze lata dzieciństwa spędził na Korfu.

Przechodząc do rzeczy, mowa o tzw. trylogii korfijskiej Geralda Durrella. "Moje ptaki, zwierzaki i krewni", "Moja rodzina i inne zwierzęta", "Ogród bogów" - tak się te książki nazywają i radzę te tytuły zapamiętać. Bo gdy nadejdzie jesienny spleen lub inna chandra, zaręczam, że Durrellowskie opowieści są w stanie przegonić je gdzie pieprz rośnie. Dawka uroczego humoru, jaką Durrell serwuje strona po stronie, wygra z każdą depresyjką.

Ta właśnie myśl przyświecała mi, kiedy przed wyjazdem na urlop, naciągając nieco mój książkowy budżet, załadowałam do kindle'a całą trylogię. Z Durrellem dam rade nawet nad zatłoczonym basenem, gdy zabraknie leżaków, a obsługa hotelu rozłoży ręce, udając, że rozumie po angielsku.

Na początku wszystko było jak trzeba. Głucha na ryczącą z megafonów muzę (nazwanie tego czegoś, czym raczył nas hotelowy didżej, muzyką, byłoby niezasłużonym komplementem), chichotałam sobie w najlepsze, zupełnie się nie przejmując spojrzeniami rzucanymi z sąsiednich leżaków. Nie doceniłam jednak Durrella.

Po paru dniach nagle poczułam, że coś jest nie tak. Ku mojemu zaskoczeniu, do duszy zakradło mi się coś na kształt... nostalgii. Zamiast cieszyć się pięknym widokiem gór i morza (wszystko w pakiecie), jaki dany mi było oglądać codziennie, ja, jak ta głupia, tęskniłam za... Korfu! Korfu, dokąd parę lat temu udałam się w pogoni za cieniami rodziny i innych zwierząt tak cudownie opisanych przez Geralda.

Oto jak niebezpieczna bywa literatura! Ale to nie koniec. Coś mnie podkusiło i w ramach wkacyjnego poszerzania wiedzy, wyszukałam w sieci informacje na temat Durrellów. Swoją drogą, cud, że nie zrobiłam tego już dawno temu. I co się okazało? Ano to, że Gerry, jak wszyscy pisarze na świecie, zwyczajnie ściemniał! Na przykład Larry, jego najstarszy brat, bez którego trylogia byłaby pozbawiona wielu smaczków, NIGDY Z DURRELLAMI NA KORFU NIE MIESZKAŁ!  A skoro tak, to czy w Truskawkowej, Śnieżnobiałej i Żonkilowej willi pojawili się kiedykolwiek jego przezabawni przyjaciele - Max i Donald? Czy naprawdę istniał jego znajomy miłośnik flamingów? Czy Margo naprawdę walczyła z trądzikiem i przeżyła fascynację spirytyzmem?

Poczułam się, delikatnie mówiąc, zrobiona w trąbę. I może dzięki temu, z gorzką satysfakcją, zapamiętałam angielski idiom, którym tak chętnie posługiwał się Gerald Durrell -  he just pulled my leg!

wtorek, 8 lipca 2014

Urocze wakacje


Jeśli ktoś czytał "Urocze wakacje" Natalii Rolleczek (notabene, polecam), wie z grubsza, jak się rzecz ma z moimi tegorocznymi wakacjami. Jadę gdzieś, gdzie absolutnie nie chciałam jechać,  choć od miesięcy zarzekałam się, że w tym roku to już mowy nie ma, po moim trupie.

Jak się jednak okazało, wizja mojego trupa nie przeraziła kochanej rodzinki w najmniejszym stopniu i po raz kolejny zostałam przegłosowana, stłamszona i - nie zawaham się użyć tego strasznego słowa - zdyskryminowana, z wyraźnym dodatkiem mobbingu.

Jedyne, co udało mi się wywalczyć, to obietnica, że nie spędzimy dwóch tygodni na leżaku, sącząc drinki, ale - w czym, muszę przyznać, wsparł mnie mój Miłościwie mi Panujący - trochę jednak pozwiedzamy. Ponieważ jednak mam alergię na tzw. wycieczki fakultatywne, które zwykle sprowadzają się do gruntownego zwiedzenia okolicznych sklepów, wymyśliliśmy z Małżonkiem nowy system: każdy członek naszej radosnej grupy wakacyjnej ma przygotować jedną wycieczkę, na której będzie robił za przewodnika oraz pilota, a niektórzy i za kierowcę.

Od tego momentu z niepokojem obserwuję aktywność mojej rodziny, która w przypaku niektórych jej członków jest raczej brakiem aktywności. Na pytanie "przygotowałeś swoją wycieczkę?" słyszę "przygotuję", przy czym czas przyszły jakoś nie chce przejść w przeszły, choć do wyjazdu pozostał jeden dzień. Obawiam się więc, że zwiedzając Efez, dowiem się co najwyżej, gdzie jest najbliższa lodziarnia, co przy tamtejszych temperaturach może zostać uznane za wiadomość na wagę złota.

Mam też dziwne przeczucie, że z 15 stron fascynujących informacji, które przygotowałam dla mojej
gromadki, zdołam wygłosić dwie, w porywach do trzech, przez co płynne przejście od Aleksandra
Wielkiego do Sulejmana Wspaniałego okaże się niemożliwe, bo szanowna wycieczka każe mi się bujać.

Na wszelki wypadek, w moich materiałach starannie pominęłam informacje o knajpach i lodziarniach, więc będziemy się bujać o suchym pysku. Zemsta będzie słodka!