piątek, 29 stycznia 2010

Boska "Boska"

 Florence Foster Jenkins, Wikimedia Commons

Stało się! Wreszcie dotarłam na spektakl "Boska" w teatrze Polonia. Zatem wczorajszy wieczór spędziłam w towarzystwie Krystyny Jandy, pardon, Florence Foster Jenkins. Kobiety, która tak bardzo chciała śpiewać, że nie przeszkodził jej w tym kompletny brak talentu, a nawet - co tu kryć - słuchu i głosu. Napisałam o niej kiedyś artykuł, będąc pod wielkim wrażeniem nagrania Florence (można go przeczytać tu: Florence Foster Jenkins - kobieta która chciała śpiewać ). Każdy, kto choć raz słyszał, jak ta samozwańcza diva morduje Królową Nocy, zapamięta to do końca życia.

Ale Florence Foster Jenkins, choć na pierwszy rzut oka jest postacią groteskową, w gruncie rzeczy daje nam wszystkim niezłą lekcję. Czego? De-ter-mi-na-cji. Marzyła o śpiewie - i śpiewała. Pragnęła występować - występowała. Śniła o blasku reflektorów w Carnegie Hall - tuż przed śmiercią zaśpiewała na tej scenie. Ktoś powie - łatwo gadać o determinacji, baba miała kupę kasy, to sobie mogła pozwolić na kaprysy. Ale to bardzo niesprawiedliwa ocena Florence. Fakt, pieniądze pomogły jej zrealizować marzenia o występach i nagraniach, ale trzeba ogromnej odwagi i wiary w to, co się robi, by znieść ostrze krytyki, śmiechy na sali, oburzone głosy muzycznych purystów.

Właśnie taką Florence pokazuje w "Boskiej" Krystyna Janda. Kobietę nieco infantylną, lekko zbzikowaną (naprawdę lekko?), ale i pełną pasji oraz wiary w to, że miłość do muzyki dodaje jej anielskich skrzydeł. Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, że Krystyna Janda ma tak ogromny talent komiczny. Jednocześnie udało jej się zachować umiar i nie popaść w histeryczną groteskę, o co przy tej postaci na pewno nie jest trudno. I rzecz ważna - grana przez Jandę Florence nie tylko bawi, ale i wzrusza. Patrząc na nią i słuchając jej, można zrozumieć, dlaczego ludzie ją uwielbiali. W swojej pasji była tak autentyczna, że fałszywe nuty i piskliwy, drżący głosik schodziły na plan dalszy.

Spektakl "Boska" to prawdziwa perełka w doskonałej obsadzie (świetny Wiktor Zborowski, doskonała Krystyna Tkacz, pełna temperamentu Anna Ibreszer oraz zasługujący na wielkie oklaski Maciej Stuhr w roli nieco cynicznego akompaniatora Florence). A naprawdę boska w "Boskiej" jest Krystyna Janda!

PS Coś dla miłośników opery - posłuchajcie, jak Florence rozprawia się z Mozartem: aria Królowej Nocy

2 komentarze:

  1. Wysłuchałam i osłpiałam. Rzeczywiście, determinacja tej divy nie miała i chyba nie ma sobie równych zważywszy, że nawet współczesna technika nie dałaby rady, aby z tego "śpiewu" zrobic śpiew. :)
    Co do reszty - nie wypowiem się bo potrzebny kontakt fizyczny i własne gały co by to widziały. Buuuu - moge tylko pozazdrościć.
    Więc Ci Beato - ZAZDROSZCZE!

    OdpowiedzUsuń
  2. To są właśnie zalety mieszkania w Warszawie - teatry na wyciągnięcie ręki. Inna sprawa, że o bilety wcale nie jest łatwo (na "Boską" wyprzedane na 6 miesięcy naprzód - mnie się udało załapać na spektakl zamknięty za zaproszeniami), co zresztą nieźle świadczy o narodzie i głodzie kultury.
    A wracając do Florence, w spektaklu pada jedno zdanie, które doskonale charakteryzuje jej podejście do życia: "Świat realny jest przereklamowany." Czasem też mi się tak wydaje. ;)

    OdpowiedzUsuń