czwartek, 26 kwietnia 2012

Urlaub, Ulraub über alles


Tak sobie nucę pod nosem na znaną dobrze melodię i w znanym tak sobie języku. Ale jak tu nucić w innym, skoro już jutro ruszam ku lodowcom Tyrolu, żeby po raz pierwszy w życiu zakosztować  „nart letnich”?

Na te narty letnie namawiał mnie już od dawna mój szef, który nawet zagroził, że jak na nie nie pojadę, to on cofnie mi urlop. Szantażysta! Sam ścięgno Achillesa ma uszkodzone, to teraz mnie wysyła. Do cofnięcia urlopu nie mogłam jednak dopuścić żadną miarą, bo marzę o nim od miesięcy. Więc choć organizowanie tego wyjazdu szło mi jak po grudzie i przypominało upiorny bieg z przeszkodami, wszystkie dzielnie pokonałam i jadę!

Ostatnią przeszkodą, jaką muszę pokonać (poza trasą Warszawa – Tyrol za kółkiem, rzecz jasna), jest pakowanie. Zabieram się do niego od momentu powrotu z pracy i szczerze mówiąc, niniejszy wpis jest poniekąd próbą odwleczenia nieuchronnej chwili, gdy stanę nad bezkształtną kupą rzeczy i będę musiała podjąć szereg arcytrudnych decyzji. Czy „narty letnie” oznaczają szusowanie po stokach w stroju kąpielowym? Czy moja figura po zimie zniesie kontakt z bikini? Czy w ogóle jest sens zabierania czapek i rękawiczek? Czy krem z filtrem 50 uratuje moją niemłodą już twarz przez całkowitym rozsypaniem się? Czy, czy, czy…

Co ciekawe, syn i córka, którzy mi w tej wyprawie towarzyszą, nie wydają się mieć tego rodzaju dylematów – ich młode twarze zupełnie nie obawiają się promieni ultrafioletowych, ich smukłe ciała wyglądają zjawiskowo w każdych okolicznościach,  a liczba ciuchów, które zamierzają zabrać, dobitnie świadczy o pozytywnym stosunku do elegancji na wakacjach.  Musiałabym wynająć pociąg, żeby się z tym wszystkim zabrać. Zatem czeka mnie jeszcze kilka rund negocjacji, przy których rozmowy, jakie ostatnio prowadzę służbowo z Amerykanami, bledną jak pietruszka przy pomidorze.

Ale nic to! Najważniejsze, że już za kilkadziesiąt godzin zaparkuję bezpiecznie i z gracją (oby!) przed leżącym w słonecznej dolinie domkiem, który wśród swoich licznych zalet posiada jedną, absolutnie bezcenną: nie ma tam dostępu do Internetu! Żegnajcie służbowe (i nie tylko) maile! Żegnajcie niusy-psikusy z internetowych serwisów!  Żegnajcie pokusy rozmaitych fejsów i buków. BB jest offline!