wtorek, 26 czerwca 2012

Z pamiętnika matki Polki

- Poradnia dzieci zdrowych, słucham?
- Dzień dobry, moje nazwisko Biały, chciałabym zapisać córkę na zaszczepienie trzecią dawką szczepionki przeciwko HPV…
- Imię, nazwisko, rok urodzenia córki…?
[Grzecznie wymieniam.]
[Po drugiej stronie słychać szczęk wysuwanych szuflad, szelest papieru.]
- Mogę zapisać córkę na 9 lipca.
- Oj, to za późno! Córka ósmego wyjeżdża na obóz. Poza tym, pierwszą dawkę otrzymała 31 grudnia, trzecią musi dostać 6 miesięcy po pierwszej dawce. Czyli najpóźniej na początku lipca...
- Nic pani nie poradzę, takie mamy terminy.
- Ale ja muszę zaszczepić córkę w określonym czasie! Inaczej szczepionka nie będzie skuteczna!
- Mamy za dużo pacjentów, nie mogę pani zapisać.
- Ale szczepienie trwa 5 minut!
- Lekarz musi zbadać dziecko przed szczepieniem. Mamy komplet pacjentów.
- Proszę pani, kupiłam szczepionkę za własne pieniądze, chcę tylko, by osoba kompetentna wykonała zastrzyk…
- Może pani iść „na stronę dzieci chorych”. Może tam lekarz ją zbada i wtedy przyjdzie pani do nas…
- A jeśli i tam się nie dostanę?
- Niech pani poprosi lekarza.
- A jak mnie nie przyjmie?
- To może pani przyjść do nas i poprosić…

Rozmowa trwała jeszcze kilka minut. Prosiłam, tłumaczyłam, powoływałam się na moje prawa płacącego składki pacjenta, wyrażałam oburzenie. Grochem o ścianę, rzecz jasna.

W piątek pójdę „na stronę dzieci chorych”. Jak mnie wywalą, pójdę „do dzieci zdrowych”. Poproszę, by jakiś lekarz łaskawie zajrzał mojej córce do gardła. I żeby pielęgniarka zaszczepiła ją zakupioną przeze mnie szczepionką. Jeśli w trakcie tego wszystkiego uda mi się zachować spokój, uznam, że zmierzam prostą ścieżką ku świętości.

PS Przed chwilą przeczytałam, że na Galapagos zdechł ostatni osobnik żółwia słoniowego. Przeżył ponad sto lat. Gdyby miał opiekę w ramach NFZ, zdechłby jako osesek!






niedziela, 17 czerwca 2012

Nic się nie stałooo...!

Miałam nie oglądać, nie przejmować się, nie ekscytować. Miałam wieczorami chodzić do kina i do teatru, z wyższością myśląc o wszystkich tych frajerach, którzy wgapieni w telewizor lub telebim, krzyczą "Polska, biało-czerwoni!" i gryzą pazury przy kolejnym rożnym. Miałam nie wiedzieć, kto jest z nami w grupie i jak wygląda punktacja po kolejnych meczach. Miałam nie znać składu naszej drużyny, o innych drużynach nie wspominając. Miałam, miałam, miałam...

Tymczasem... Oglądałam, przejmowałam się i ekscytowałam. Do kina i teatru poszłam raptem po jednym razie, oczywiście wtedy, gdy nasi nie grali. Kiedy zaś grali, darłam się na całe gardło, co nawet delikatnie wypomniał mi w windzie mój niezwykle kulturalny sąsiad. Rodzina szybko uświadomiła mnie, kto jest z nami w grupie i na czym polegają duże i małe punkty. Jestem w stanie wymienić chyba wszystkich naszych zawodników, z Perquisem i Obraniakiem włącznie, a niektórych nawet poznałabym na ulicy. Wiem już, który to Ronaldo, a który Ibrahimovich. Wiem, że tylko jeden bramkarz gra w kasku i  ma nazwisko informujące o nacji, z której pochodzi. I wiem, że tylko dwóch trenerów ogląda mecze w dresie, a jednym z nich jest Franciszek Smuda.

Krótko mówiąc, wiem już całkiem sporo o futbolu. Zdobycie tej wiedzy kosztowało mnie kupę nerwów i kilka naderwanych strun głosowych. Teraz, kiedy już wyszło na jaw, że Lewandowski z Błaszczykowskim nie są w stanie sami wygrać meczu, będę sobie tę nowo zdobytą wiedzę pogłębiać - już na spokojnie. Dziś rodzinnie postanowiliśmy obejrzeć, jak grają Holandia i Portugalia. Mąż i syn będą kibicowali "lepszym", ja z córkami - "przystojniejszym". Będzie milutko i zupełnie nieemocjonująco. A jak mi się znudzi, poczytam sobie "Annę Kareninę", która jakoś ostatnio znowu wpadła mi w ręce.

Nic się nie stało, chłopaki, nic się nie stałooo!