sobota, 9 stycznia 2021

Szczepionka widmo

Odkąd szczepionka na COVID-19 została zatwierdzona i dopuszczona, a ludzkość podzieliła się na anty- i pro-szczepionkowców, zaczęłam się zastanawiać, do której grupy należę. Na Fejsie zaroiło się od nakładek typu "Zaszczepię się jak najszybciej", "Nie zaszczepię się za nic w świecie", "Szczepienie albo śmierć" lub "Szczepienie to śmierć", a w mediach co i rusz pojawiały się (i nadal pojawiają) wypowiedzi rozmaitych "autorytetów" (ujmuję w cudzysłów, bo autorytet to rzecz względna), argumentujących za lub przeciw. 

Ktoś powie, że nic nowego pod słońcem, w końcu nie ma takiej kwestii, w której cała ludzkość jednogłośnie by się zgodziła, zaś Bozia po to dała rozum, by posłuchać jednych i drugich, sprawę rozważyć, po czym zachować się jak homo sapiens. Sęk w tym, że mam sporo znajomych wśród lekarzy i - ku mojemu utrapieniu - wśród nich zdania też są podzielone. Sama o biochemii, genetyce, wakcynologii oraz innych naukach w tej sprawie przydatnych pojęcie mam mierne, by nie rzec - żadne. Muszę więc komuś zaufać. Ostatecznie padło na moją Przyjaciółkę (wielka litera nieprzypadkowa), która poza tym, że jest specjalistką chorób zakaźnych, jest moją przyjaciółką od przedszkola, co daje okres wystarczająco długi, by zbudować zaufanie solidne jak diament. Przyjaciółka powiedziała jasno: koniecznie się szczepić! 

Co ciekawe, okazało się, że jako pracownik placówki medycznej znalazłam się w grupie 0, czyli de facto mogę się zaszczepić natychmiast. Sprawdziłam na portalu pacjent.gov.pl - jest skierowanie! Niestety, nie napisano na nim, gdzie mam się zgłosić, bo widnieje tam jedynie informacja: "kod 9600 - punkt szczepień". Dobra nasza - pomyślałam - punkty szczepień są na pewno gdzieś wylistowane, od czego Internet! I faktycznie, na stronie Ministerstwa Zdrowia lista jak byk. Szybko odnalazłam najbliższy PSzcz., którym okazał się pewien szpital zakaźny. Teraz już tylko zadzwonić i się umówić. 

Zadzwoniłam. Odebrała jakaś pani, która w krótkich, żołnierskich słowach poinformowała mnie, że tak dobrze to nie ma, bo mój pracodawca na pewno zgłosił mnie do jakiegoś PSzcz., i muszę się udać właśnie tam. Zaświtało mi w głowie, że rzeczywiście, coś tam na odprawie mówiono o innym szpitalu, zatem nic straconego - zadzwonię i się umówię. 

Wykonałam telefon nr 2. Odczekawszy jakieś pół godziny (jak mnie poinformował automat, byłam osiemnasta w kolejce do rozmowy z konsultantem), dostąpiłam zaszczytu rozmowy z pewną panią, która była już mniej konkretna. Na pytanie, kiedy się mogę zgłosić na szczepienie, odrzekła: "Nieeee... My jeszcze nie szczepimy..." Spytana, kiedy zaczną, z rozbrajającą szczerością wyznała, że nie ma pojęcia, i zasugerowała, żebym zadzwoniła do sekretariatu dyrekcji szpitala. Trudno - pomyślałam - jeden telefon więcej mnie nie zabije. Niestety, dyrekcję chyba powalił COVID lub inna zaraza, bo dzwoniłam 19 (sic!) razy i nikt nie odebrał. Na raz 20. nie miałam już siły.

Wtedy do akcji wkroczył mój PiW. Przypomniał, że przecież mamy abonament w prywatnej placówce medycznej, która chwali się wszem i wobec, że przystąpiła do Narodowego Programu Szczepień, więc dajmy spokój publicznej służbie zdrowia i skorzystajmy z tego, co nam się należy jak psu zupa (w publicznej też nam się należy, ale wiadomo, jak jest). Dobra, dzwonię! Powitał mnie budzący nadzieję komunikat: "Dodzwoniłeś się do Grupy Luxmed. Grupa Luxmed przystąpiła do Narodowego Programu Szczepień przeciwko COVID-19..."  Wspaniale! Jesteśmy w domu! 

Niestety, gdy odczekałam swoje, sympatyczny konsultant wyznał w bardzo zawiłym komunikacie, że na temat szczepień nic nie wie, nie jest też w stanie niczego się dowiedzieć, zatem zachęca, bym zadzwoniła na specjalną infolinię dedykowaną szczepieniom na COVID-19. Infolinia należy do NFZ, więc tam na pewno kompetentnie mnie poinformują, co i jak. 

Wykonałam telefon nr 5. Poszło nawet dosyć szybko. Pani, która odebrała miała o sprawie pojęcie mniejsze niż ja o wakcynologii, a dodatkowo operowała językiem polskim, jakby skończyła tylko 5 klas szkoły podstawowej. Na pytanie, czy jako członek grupy 0 mogę się zaszczepić wraz z małżonkiem, odparła z pewnym namysłem, że "taaaak, były takie przypadki", ale ona jednak sądzi, że mój mąż "pod to nie podpada". Kurtyna. 

Po tych wszystkich rozmowach czułam się jak Odyseusz w drodze do Itaki, który właśnie się dowiedział, że nigdy tam nie dotrze. Wyszło na to, że właściwie nie ma znaczenia, czy jestem za czy przeciw, bo niezależnie od nastawienia i chęci, może się okazać, że cała ta szczepionka ominie mnie szerokim łukiem. I nawet przynależność do grupy 0 nie jest w stanie zwyciężyć z chaosem organizacyjnym panującym w Pięknym Kraju nad Wisłą. Cóż, poczekam, aż sami do mnie zadzwonią. Ha, ha, ha.