sobota, 11 marca 2017

Moja Ryska Przygoda. Komu kawę, czyli o łotewskich zwyczajach słów kilka


Mieszkam na tej Łotwie już blisko dziewięć miesięcy (dziewięć?!) i wciąż się uczę. Czego? Różnych rzeczy. Języka, na ten przykład. Niesystematycznie, dorywczo, po łebkach i bez sukcesów, ale jednak. Nieźle idą mi cyfry, a co za tym idzie, i liczby, choć z tymi drugimi mam nieco problemów. Koleżanka z biura, kiedy proszę ją o podanie jakiegoś numeru telefonu, litościwie mówi po cyferce, a nie, dajmy na to, cztery tysiące dwadzieścia osiem. Cztery, zero, dwa, osiem łapię w lot. Z podstawowych zwrotów mam już opanowaną większość. Niestety, nadal walczę z "do widzenia", bo jaki słowiański aparat artykulacyjny wymówi jednym tchem uz redzēšanos? Poprzestaję zatem na bardzo nieformalnym ciao lub, gdy z żegnanym delikwentem nie łączą mnie relacje swobodne, milczę, szczerząc się szczerze i wymownie. Ten ostatni manewr stosuję na przykład wobec pani sprzątającej w naszej firmie, która doskonale wie, że dzień dobry, dziękuję i proszę ma ode mnie jak w banku, ale na do widzenia dostanie tylko promienny uśmiech.

Poza językiem, uczę się także łotewskich obyczajów. To fascynujące zajęcie, pełne zdumiewających niespodzianek. Rzeczy dla mnie oczywiste zaskakują moich łotewskich kolegów i vice versa. Okazało się, na przykład, że Łotysze, podobnie jak my, obchodzą zarówno imieniny, jak i urodziny. Rzecz sama w sobie niesensacyjna, ale w wydaniu łotewskim ma dodatkowy smaczek. Otóż, jak mnie poinformowała Dace, która niedawno obchodziła imieniny, choć Łotysze zasadniczo nie tolerują niezapowiedzianych wizyt, imieniny to jedyny dzień w roku, kiedy każdy może do ciebie wpaść znienacka. Ponieważ Dace powiedziała mi o tym już po imieninach, nie mogłam tego miłego zwyczaju przetestować. Ale nic straconego, kilkoro Łotyszy w biurze mam, muszę tylko prześledzić ich kalendarz.

A skoro już mowa o wizytach, wczoraj pouczono mnie o kolejnym zwyczaju, także związanym z gośćmi. W ramach spóźnionego Dnia Kobiet zaprosiłam do siebie kilka koleżanek na gremialne pieczenie dietetycznych ciastek owsianych (zero mąki i cukru) i kobiece pogaduszki. Pomysł z pieczeniem wyszedł od wyżej wspomnianej Dace, która chciała ode mnie otrzymać przepis, ale go nie dostała, bo ja wszystko w kuchni robię na oko. Upiekłyśmy więc te ciastka drużynowo, dzięki czemu : a) dziewczyny z grubsza wiedzą, jak się to robi; b) w ciastkach zwiększyła się wydatnie ilość bakalii, bo co pięć par rąk do siekania migdałów, to nie jedna.

I kiedy już po tym całym kulinarnym wysiłku siedziałyśmy sobie przy winku (koleżanki) i herbacie (ja), poruszając coraz to bardziej interesujące tematy (Figa! Nic nie powiem!), jako uprzejma gospodyni, spytałam: "A może ktoś chce kawy?" Koleżanki Łotyszki, jak jedna żona, wybuchnęły śmiechem, czemu ja i koleżanka Brytyjka przyglądałyśmy się z nieco głupimi minami. Kiedy już się wyśmiały, jedna z nich spytała: "Ale, Beata, nie musimy się jeszcze wynosić?" Znowu śmiech. Okazało się bowiem, że na Łotwie, kiedy proponuje się gościom kawę, oznacza to z grubsza "no, kochani, pora śmigać do domu".

Nie wiem, na ile ten zwyczaj jest na łotewskich salonach zakorzeniony, ale w każdym razie ostrzeżono mnie, że jeśli już koniecznie chcę łotewskim gościom proponować kawę, lepiej na wszelki wypadek dodać, że to nie oznacza końca imprezy. Wzięłam to sobie do serca bardzo mocno i do końca wizyty nie proponowałam żadnych gorących napojów. Nie wyświetliłam jeszcze, jak to jest z herbatą - Brytyjka by się raczej nie obraziła, ale co do Łotyszek pewności brak. Dopytam w poniedziałek.

Pa! Ryżanka



niedziela, 5 marca 2017

Wyjątek



Znam jeden wyjątek
który wyjątkowo
nie potwierdza reguły
Za wyjątkiem wyjątków
kiedy potwierdza
Jeśli nie rozumiesz
nie jesteś
wyjątkiem

 ***

Napisałam wiersz o wyjątku.
Od reguły, rzecz jasna.
Wyjątkowo się nie udał.
I tak jest z reguły.