Od jakiegoś czasu wielką popularność w świadomości społecznej zyskało słowo parytet. W największym skrócie, słowo to oznacza, że ma być po równo, nawet jeśli będzie głupio i bez sensu. Niektórzy nawet posuwają się do stwierdzenia, że jak będzie po równo, to będzie sprawiedliwie (tak niedwuznacznie sugerował Piotr Pacewicz w swoim artykule z grudnia ub. r.). W myśl tej zasady, należałoby w redakcji "Gazety Wyborczej" przydzielić wszystkim równe wynagrodzenia - od gońca po redaktora naczelnego (z zastępcą red. nacz., Piotrem Pacewiczem, po drodze), bo tylko tak sprawiedliwości stanie się zadość.
Na szczęście, nie wszyscy uważają jak redaktor Pacewicz, Magdalena Środa oraz parę innych osób, więc losy parytetu nie są przesądzone. Co za tym idzie, można mieć nadzieję, że w przyszłych wyborach nie będę musiała stawiać po równo krzyżyków przy nazwiskach damskich i męskich, niezależnie od tego, jak oceniam zalety osób, które się za tymi nazwiskami kryją. Istnieje też szansa, że nie będę zmuszona oglądać na sali sejmowej posłanek z kurwikami w oczach, entuzjastek pionowych i poziomych ciągów komunikacyjnych czy też miłośniczek tańca (z gwiazdami, rzecz jasna).
Nie chcę przez to, bynajmniej, powiedzieć, że kobiety się do polityki nie nadają, a w sejmie powinni zasiadać sami faceci, bo są wcieleniem mądrości, uczciwości i innych cnót wszelakich. Nie, nie i jeszcze raz nie! Uważam jedynie, że kobiety doskonale radzą sobie bez upokarzających regulacji. Jeśli któraś ma talent do polityki (co w moim osobistym systemie ocen, wcale nie musi być komplementem), w końcu w ławie sejmowej zasiądzie. A co zdziała i czym się popisze, to już inna sprawa.
Dziś mija 120 lat od dnia, w którym pewna dzielna kobieta pobiła rekord Fineasa Fogga. 25 stycznia 1890 roku Nellie Bly, dziennikarka New York World, powróciła z podróży dookoła świata. Zajęła jej ona 72 dni z haczykiem (sześć godzin z groszami). Nellie była pierwszą kobietą, która wyruszyła w taką podróż bez faceta. Bez faceta też dała się zamknąć w zakładzie dla umysłowo chorych, gdzie spędziła 10 dni, które zaowocowały fascynującym reportażem Ten Days In a Mad-House (http://digital.library.upenn.edu/women/bly/madhouse/madhouse.html). Nie był jej do tego potrzebny żaden parytet. Wystarczył talent, inteligencja, upór... I mądrość Josepha Pulitzera, który jako szef gazety, nie kierował się zasadą "sprawiedliwie znaczy równo". Najtrudniejsze zadania przydzielał Nellie, a nie - zgodnie z regułą parytetu - raz jej, a raz jakiemuś dziennikarzowi rodzaju męskiego.
Na koniec, jeszcze jeden kamyczek do ogródka redaktora Pacewicza. W ramach propagowania parytetu, niech Pan Redaktor będzie uprzejmy pogadać ze swoim zarządem. Zasiada w nim czterech panów i ani jedna pani. W redakcji też nie lepiej - w ścisłym kierownictwie (naczelny i zastępcy) jedna kobieta przypada na pięciu facetów. Ładnie to tak krzyczeć o sprawiedliwości, u siebie pielęgnując rażące przejawy dyskryminacji? Agora powinna natychmiast ten stan rzeczy zmienić. Osobiście znam parę dziennikarek i menedżerek, które chętnie Wam te 50% załatwią. Nie wiem, czy znajdzie się wśród nich druga Nellie Bly, ale to już Wasze zmartwienie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jest w tym dązeniu do parytetu jakas reminiscencja "socjalistycznej równości" z czasów, kiedy istniał fundusz nagród w budżetowych zakładach pracy (nie wiem, jak teraz) - szacowne Ciało Opiniodawcze w osobach kierownika, przedstawiciela Zw.Zaw.i komórki partyjnej dla świętego spokoju przydzielało nagrody "po równo". Żeby pijaczyna chłoporobotnik nie czuł sie skrzywdzony, i aby żaden fachowiec-pracuś nie miał powodu do nadymania się swoim pracusiostwem i fachowoscią.
OdpowiedzUsuńTo był parytet całą gębą, aczkolwiek wg. kryteriów zawodowych, a nie płciowych.
A dla mnie parytet jest przejawem politycznej poprawności. Zwykle daje ona żałosne efekty - i to nie tylko w polityce, ale i np. w sztuce. Weźmy takie filmy amerykańskie. Wyrzuty sumienia względem ludności murzyńskiej sprawiają, że w amerykańskim filmie zawsze musi się znaleźć jakiś szlachetny i dzielny Murzyn, który uczy rozumu (i patriotyzmu, przy okazji) jakiegoś nędznego, tchórzliwego białego. Nikt w to nie wierzy, ale politycznej poprawności dzieje się za dość. Z naszym, co daj Boże, niedoszłym parytetem byłoby tak samo.
OdpowiedzUsuńParytet do mnie nie przemawia, choć sama się pod wieloma pomysłami pani Środy podpisuję. Inna sprawa, że parytet nie zmieni tego, że wielu przedstawicieli płci męskiej uważa tak dla zasady, że "kobiety się nie nadają".
OdpowiedzUsuń