niedziela, 2 czerwca 2013

Dlaczego nie kupię tabletu od T-Mobile

Jest taka reklama. Samochodem jedzie rodzinka, dzieci rozrabiają, rodziców szlag trafia. Nagle tatuś widzi bilbord, a na nim reklamę tabletów. I mamy happy end: dzieci, grzeczne jak aniołki, wgapiają się - każde w swój tablet, a rodzice, błogo uśmiechnięci, cieszą się świętym spokojem.

Ta reklama, bodajże sieci T-Mobile, w dodatku wyemitowana w Dniu Dziecka (widziałam ją wczoraj po raz pierwszy), daje do myślenia. Sieć T-Mobile, której reklamowy slogan brzmi (brzmiał?) "Chwile, które łączą", ma naprawdę bardzo ciekawe pojęcie o tym, co ludzi łączy. A już o tym, co łączy rodziców i dzieci, zwłaszcza. Najwyraźniej, w opinii speców od reklamy firmy T-Mobile, najlepsze chwile, które łączą rodzinę, to te, w których każdy zajmuje się sobą i nie zawraca głowy innym. A recepta  na rodzinne szczęście jest prosta: chcesz mieć z głowy dziecię - nadzieja w tablecie!

Informuję zatem firmę T-Mobile: choćbyście rozdawali te tablety za darmo, moja rodzina ich nie weźmie. To będzie mój wkład w wychowanie waszych speców od reklamy. Którym, notabene, serdecznie współczuję. Bo albo mają skrzywione pojęcie o relacjach dzieci - rodzice, albo są ciężko chorzy na cynizm. Tertium non datur!






sobota, 1 czerwca 2013

Dzieckiem w kolebce...


...kto łeb urwał Hydrze, 
Ten młody zdusi Centaury.
Piekłu ofiarę wydrze, 
Do nieba pójdzie po laury. 

Nie mam pojęcia, dlaczego z okazji Dnia Dziecka przypomniał mi się Mickiewicz. Pewnie przez to dziecko w kolebce. No i przez profesor Juszczak, której tradycyjnym metodom nauczania zawdzięczam całe mnóstwo romantycznych kawałków wykutych na blachę. Do dziś mogę recytować Panią TwardowskąLilije i Czaty, co moje potomstwo przyjmuje z pewnym politowaniem. Tłumaczenie im, że mierzenie się z wersami wieszcza było trochę jak walka Herkulesa z Hydrą, wydaje się przedsięwzięciem - by znów odwołać się do mitologii - na miarę Syzyfa. No, dobra, staruszko, nauczyłaś się kupy wierszydeł na pamięć. I co ci z tego przyszło? Gdzie te laury?

Sama nie wiem. Patrzę na dzisiejszych licealistów i zastanawiam się, czy faktycznie brak wiedzy na temat, kto napisał Hej, użyjmy żywota! Wszak żyjem tylko raz! (o umiejętności cytowania utworu z pamięci nie wspominając) dyskwalifikuje ich w wyścigu na Olimp Wykształconych. Mój ojciec, wojenny gimnazjalista, z pewnością by się do tej tezy przychylił. On uczył się Pieśni Filaretów na kompletach podczas okupacji, przez co zapewne  wartość Mickiewiczowskich wersów, mierzona wartością życia, stawała się bezcenna. Dla dzisiejszych nastolatków czas spędzony na wkuwaniu archaicznych kawałków (co to w ogóle znaczy "podsyp zapał, a żywo"?) postrzegany jest jako czas ewidentnie stracony.

Hydry moich dzieci mają na imię Informatyka, Podstawy Przedsiębiorczości i tym podobne. Zastanawiam się, czy jak im urwą łeb, to w niedalekiej przyszłości dadzą radę mierzyć się z Centaurem, któremu na imię Rynek Pracy. Jedno muszę przyznać: Pani Twardowska raczej im w tym nie pomoże.