piątek, 3 grudnia 2021

COVID kontra SYSTEM

COVID-19 nie odpuszcza, dyskusja "szczepić się, nie szczepić" trwa w najlepsze, lockdown wisi w powietrzu i tylko święty Mikołaj może nas przed nim uratować. W tym kontekście pewien znajomy opowiedział mi pouczającą historię, którą postanowiłam się z tobą, miły Czytelniku, podzielić. A było to tak... 

Ten mój znajomy (imię i nazwisko znane redakcji, ale na potrzeby tego tekstu nazwijmy go Konstanty) jest wśród tych, co się zaszczepili pierwszą i drugą dawką. Tak się jednak złożyło, że (to ważne dla dalszego ciągu opowieści) choć mieszka w Warszawie, obie dawki przyjąć musiał w Pikutkowie Górnym, bo w Warszawie akurat kompletnie nie było szans, a w Pikutkowie można było od ręki. Podjął więc trud i dwukrotnie pokonał trasę stolica - Pikutkowo (180 km w jedną stronę), by w kwietniu stać się szczęśliwym posiadaczem "paszportu COVID-owego". Przy okazji zwiedził sobie Pikutkowo i stwierdził, że - jak to ujął - "turysta nie ma tam czego szukać, ale za to ośrodek zdrowia mają, że ho, ho". Obsłużono go uprzejmie, sprawnie i bez kolejki, bo w Pikutkowie wielu chętnych do szczepienia nie było. 

Minęło kilka miesięcy i eksperci uznali, że aby zwiększyć szanse na przeżycie, należy przyjąć trzecią dawkę. Warunki są dwa - pesel 50 plus oraz pół roku odstępu od dawki drugiej. Konstanty postanowił zaufać ekspertom, a ponieważ spełniał oba warunki, odwiedził swoje Indywidualne Konto Pacjenta, oczekując, że znajdzie tam stosowne skierowanie. W duszy żywił nadzieję, że tym razem nie będzie musiał jechać do Pikutkowa, bo jego małżonka właśnie przyjęła trzecią dawkę w pobliskiej aptece. 

Odwiedził swoje IKP raz. Odwiedził drugi. Odwiedził trzeci. Nic! Trochę się zirytował, ździebko zaniepokoił, ale jeszcze cierpliwie czekał. W końcu nie od rzeczy jego imię oznacza kogoś stałego i niezłomnego. Po mniej więcej miesiącu próżnych oczekiwań, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i zadzwonił na infolinię NFZ. Skracając opowieść, powiem tylko, że wykonał tych telefonów ze dwadzieścia, nim w ogóle ktoś odebrał. Wyłożył swoją sprawę, a uprzejma pani po drugiej stronie kabla westchnęła z głębi piersi i poinformowała Konstantego, że "niestety, system nie działa jak należy, ale ona zrobi to ręcznie". Skierowanie miało się na IKP pojawić lada chwila. 

Nie pojawiło się. Ani lada chwila, ani po tygodniu. Konstanty niezłomnie telefonował dalej. Któraś kolejna osoba z infolinii przekierowała go wreszcie do działu technicznego. Zaczęło się telefonowanie pod inny numer. Rano, w południe, po południu. Nic. Wreszcie Konstanty, lekko już zdesperowany, zadzwonił ok. godziny 22, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Uprzejma pani poinformowała go, że do 21.30 to oni oddzwaniają, a odbierają nowe telefony dopiero po tej godzinie. Przechodząc do meritum, zajrzała na IPK Konstantego, pogrzebała w nim trochę i zadała pytanie retoryczne: "Szczepił się pan w Pikutkowie Górnym?" Po czym wyjaśniła, że to wszystko wyjaśnia. 

Znów skracając, sprawa wyglądała następująco. Żeby system wygenerował skierowanie na szczepienie trzecią dawką, poza dwoma wyżej wspomnianym warunkami, spełniony być musi jeszcze trzeci - ktoś z placówki podającej dawkę drugą musi kliknąć w systemie opcję "skierowanie zakończone" (chodzi o to pierwsze skierowanie). W sumie, logiczne. Tyle, że aby dojść do tego ostatniego kliknięcia, po drodze trzeba wykonać kilka innych. A - jak to ujęła pani z działu technicznego - "w małych miejscowościach personel nie bardzo sobie z tym radzi". Niestety jednak tylko ów personel może to zrobić, bo ktoś tak właśnie ten system zaprojektował.

Konstanty po raz kolejny postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Grzecznie poprosił panią, by mu jasno i po kolei wyłożyła, jakież to operacje musi wykonać personel w Pikutkowie, gdzie kliknąć i kiedy, by ostatecznie dojść do kliknięcia finalnego. Wykuł to na blachę i... zadzwonił do pięknego ośrodka zdrowia w Pikutkowie. Kiedy wytłumaczył, o co chodzi, pani po drugiej stronie kabla wyraźnie się przestraszyła. Cichcem naradziła się z kimś obok, po czym powiedziała: "Wie pan co? To może lepiej niech pan przyjedzie do Pikutkowa, a my tu pana od ręki zaszczepimy!" Ręczyła przy tym honorem, że wszystko będzie jak trzeba i nawet nowy paszport COVID-owy mu wydrukują. 

Konstanty przez chwilę czuł pokusę, by skończyć te męki i faktycznie szarpnąć się do Pikutkowa. Ale przyszło mu do głowy, że przecież nikt zaręczy, że ta trzecia dawka będzie ostatnią. I że jeśli przy czwartej, piątej..., siódmej i tak dalej miałby się za każdym razem wybierać do Pikutkowa, to zwyczajnie nie ma na to ochoty. Aż tak piękny ten ośrodek zdrowia nie jest. Poprosił więc grzecznie panią z ośrodka, by zechciała jednak zmierzyć się z demonem informatyki i przejść się z nim pod rękę ścieżką kliknięć. 

Klikali tak sobie przez kolejne kilkanaście minut, by wreszcie dotrzeć do opcji "zakończ skierowanie". Sukces! Konstanty pożegnał się z panią z Pikutkowa, która w międzyczasie stała mu się bliska jak, nie przymierzając, siostra lub szwagierka. Zdarzenie to miało miejsce dwa dni temu. Teraz Konstanty w napięciu odwiedza swoje IKP, wypatrując skierowania na trzecią dawkę. Podobno system generuje skierowania raz w tygodniu. Napięcie rośnie!

PS. W historii tej nie zmyśliłam ani słowa, za wyjątkiem nazwy Pikutkowo Górne. Nie chciałam ujawniać prawdziwej nazwy tej miejscowości, żeby nie narazić na przykrości personelu tamtejszego ośrodka zdrowia. Naprawdę się starali!  

Zdjęcie bez związku z tekstem, ale coś trzeba zamieścić




sobota, 9 stycznia 2021

Szczepionka widmo

Odkąd szczepionka na COVID-19 została zatwierdzona i dopuszczona, a ludzkość podzieliła się na anty- i pro-szczepionkowców, zaczęłam się zastanawiać, do której grupy należę. Na Fejsie zaroiło się od nakładek typu "Zaszczepię się jak najszybciej", "Nie zaszczepię się za nic w świecie", "Szczepienie albo śmierć" lub "Szczepienie to śmierć", a w mediach co i rusz pojawiały się (i nadal pojawiają) wypowiedzi rozmaitych "autorytetów" (ujmuję w cudzysłów, bo autorytet to rzecz względna), argumentujących za lub przeciw. 

Ktoś powie, że nic nowego pod słońcem, w końcu nie ma takiej kwestii, w której cała ludzkość jednogłośnie by się zgodziła, zaś Bozia po to dała rozum, by posłuchać jednych i drugich, sprawę rozważyć, po czym zachować się jak homo sapiens. Sęk w tym, że mam sporo znajomych wśród lekarzy i - ku mojemu utrapieniu - wśród nich zdania też są podzielone. Sama o biochemii, genetyce, wakcynologii oraz innych naukach w tej sprawie przydatnych pojęcie mam mierne, by nie rzec - żadne. Muszę więc komuś zaufać. Ostatecznie padło na moją Przyjaciółkę (wielka litera nieprzypadkowa), która poza tym, że jest specjalistką chorób zakaźnych, jest moją przyjaciółką od przedszkola, co daje okres wystarczająco długi, by zbudować zaufanie solidne jak diament. Przyjaciółka powiedziała jasno: koniecznie się szczepić! 

Co ciekawe, okazało się, że jako pracownik placówki medycznej znalazłam się w grupie 0, czyli de facto mogę się zaszczepić natychmiast. Sprawdziłam na portalu pacjent.gov.pl - jest skierowanie! Niestety, nie napisano na nim, gdzie mam się zgłosić, bo widnieje tam jedynie informacja: "kod 9600 - punkt szczepień". Dobra nasza - pomyślałam - punkty szczepień są na pewno gdzieś wylistowane, od czego Internet! I faktycznie, na stronie Ministerstwa Zdrowia lista jak byk. Szybko odnalazłam najbliższy PSzcz., którym okazał się pewien szpital zakaźny. Teraz już tylko zadzwonić i się umówić. 

Zadzwoniłam. Odebrała jakaś pani, która w krótkich, żołnierskich słowach poinformowała mnie, że tak dobrze to nie ma, bo mój pracodawca na pewno zgłosił mnie do jakiegoś PSzcz., i muszę się udać właśnie tam. Zaświtało mi w głowie, że rzeczywiście, coś tam na odprawie mówiono o innym szpitalu, zatem nic straconego - zadzwonię i się umówię. 

Wykonałam telefon nr 2. Odczekawszy jakieś pół godziny (jak mnie poinformował automat, byłam osiemnasta w kolejce do rozmowy z konsultantem), dostąpiłam zaszczytu rozmowy z pewną panią, która była już mniej konkretna. Na pytanie, kiedy się mogę zgłosić na szczepienie, odrzekła: "Nieeee... My jeszcze nie szczepimy..." Spytana, kiedy zaczną, z rozbrajającą szczerością wyznała, że nie ma pojęcia, i zasugerowała, żebym zadzwoniła do sekretariatu dyrekcji szpitala. Trudno - pomyślałam - jeden telefon więcej mnie nie zabije. Niestety, dyrekcję chyba powalił COVID lub inna zaraza, bo dzwoniłam 19 (sic!) razy i nikt nie odebrał. Na raz 20. nie miałam już siły.

Wtedy do akcji wkroczył mój PiW. Przypomniał, że przecież mamy abonament w prywatnej placówce medycznej, która chwali się wszem i wobec, że przystąpiła do Narodowego Programu Szczepień, więc dajmy spokój publicznej służbie zdrowia i skorzystajmy z tego, co nam się należy jak psu zupa (w publicznej też nam się należy, ale wiadomo, jak jest). Dobra, dzwonię! Powitał mnie budzący nadzieję komunikat: "Dodzwoniłeś się do Grupy Luxmed. Grupa Luxmed przystąpiła do Narodowego Programu Szczepień przeciwko COVID-19..."  Wspaniale! Jesteśmy w domu! 

Niestety, gdy odczekałam swoje, sympatyczny konsultant wyznał w bardzo zawiłym komunikacie, że na temat szczepień nic nie wie, nie jest też w stanie niczego się dowiedzieć, zatem zachęca, bym zadzwoniła na specjalną infolinię dedykowaną szczepieniom na COVID-19. Infolinia należy do NFZ, więc tam na pewno kompetentnie mnie poinformują, co i jak. 

Wykonałam telefon nr 5. Poszło nawet dosyć szybko. Pani, która odebrała miała o sprawie pojęcie mniejsze niż ja o wakcynologii, a dodatkowo operowała językiem polskim, jakby skończyła tylko 5 klas szkoły podstawowej. Na pytanie, czy jako członek grupy 0 mogę się zaszczepić wraz z małżonkiem, odparła z pewnym namysłem, że "taaaak, były takie przypadki", ale ona jednak sądzi, że mój mąż "pod to nie podpada". Kurtyna. 

Po tych wszystkich rozmowach czułam się jak Odyseusz w drodze do Itaki, który właśnie się dowiedział, że nigdy tam nie dotrze. Wyszło na to, że właściwie nie ma znaczenia, czy jestem za czy przeciw, bo niezależnie od nastawienia i chęci, może się okazać, że cała ta szczepionka ominie mnie szerokim łukiem. I nawet przynależność do grupy 0 nie jest w stanie zwyciężyć z chaosem organizacyjnym panującym w Pięknym Kraju nad Wisłą. Cóż, poczekam, aż sami do mnie zadzwonią. Ha, ha, ha.