Wielkimi krokami zbliża się luty, a wraz z nim zbliżają się ku mnie Dolomity. Po raz pierwszy w życiu zasmakuję tych pięknych, świetnie przygotowanych stoków, po których nawet narciarka mojej klasy (waham się między zerówką a klasą pierwszą podstawową) zjeżdża bezpiecznie i z wdziękiem. Zależy mi zwłaszcza na tym wdzięku, bo bezpieczeństwo gwarantuje mi opanowany w stopniu niemal doskonałym pług oraz tak zwany "pad ubezpieczony", przy którym najbardziej cierpi siedzenie, ale tej części ciała, na szczęście, świat raczej nie ogląda. Za to wdzięk jest na stoku nie do przecenienia, bo w razie "padu ubezpieczonego" daje szansę na pomocną dłoń jakiegoś narciarza wyższej klasy.
Tak czy siak, postanowiłyśmy wraz z Przyjaciółką (niezorientowanych informuję, że zawsze piszę Ją wielką literą, gdyż jest to Przyjaciółka od przedszkola i - jak sądzę - na całe życie) przygotować się na te Dolomity, bo trudno zachować wdzięk, gdy nogi się trzęsą, a zadyszka uniemożliwia wyartykułowanie prośby o pomoc. W tym celu, od mniej więcej tygodnia, regularnie uczęszczamy na siłownię, żeby poprawić stan mięśni nóg i ogólną formę.
Siłownia jest fajna, dobrze wyposażona i dająca liczne możliwości, z których korzystamy wybiórczo i rozsądnie, żeby nie paść ofiarą przetrenowania. Przy okazji, zerkamy sobie na ogromne monitory, na których wyświetlane są rożne programy telewizyjne. Najbardziej irytujące są te z chudymi modelkami, ale omijamy je wzrokiem. Posiadacze słuchawek mają audio-wideo, ci bez - tylko wideo. Ja należę do tych ostatnich, wychodząc z założenia, że telewizja nie może mi zaoferować nic, czego warto by było słuchać.
Jednak wczoraj przez chwilę żałowałam, że tych słuchawek nie mam. Na jednym z monitorów ujrzałam bowiem naszą byłą Pierwszą Damę, Jolantę Kwaśniewską. Wywiad? Może coś o nadchodzących wyborach prezydenckich? Coś o kobietach w polityce? Akurat! Przed byłą Pierwszą Damą stał talerzyk, a na talerzyku... ptyś. A pani Kwaśniewska z przejęciem pokazywała równie przejętej dziennikarce, jak należy tego ptysia jeść. Z min obu pań wynikało, że sprawa jest poważna, a ptyś stanowi wielkie wyzwanie, które da się porównać chyba jedynie z bezą. Ale nie martwcie się, Rodacy! Program "Dzień dobry TVN" wyjaśni Wam ustami byłej Pierwszej Damy, jak sobie z tym wyzwaniem poradzić i od tej pory żaden ptyś nie będzie Wam straszny.
Słuchawki okazały się zbędne. Poza wszystkim, ptysiów i bez nie jadam, bo się muszę w spodnie narciarskie zmieścić (oglądanie chudych modelek zrobiło jednak swoje). Ale wzrusza mnie troska byłej Pierwszej Damy o kulturę w narodzie. Wzrusza, acz nie dziwi - w końcu, to jej małżonek zasłynął wypowiedzianym w Kijowie zdaniem: Ja skażu po francuski: savoir-vivre.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Witam, chyba się nie spóźniłam w sprawie Dolomitów. otóż dla dzieci i młodzieży obowiązują hełmy. A dla dorosłych są wielce wskazane. Narciarze jeżdzą zbyt szybko, a nawet przy upadku własną narta może łeb rozciąć. (jak mnie kiedyś) Wprawdzie upracie jeżdzę bez hełmu, na własne ryzyko i odpowiedzialność, to jednak gorąco polecam i zachwalam ten "garnek " na głowę. Ma on dodatkową zalete, chroni przed zimnem i wiatrem całkiem skutecznie.
OdpowiedzUsuńAha. stojąc w kolejce do kolejki linowej, brońbosze nie oglądaj filmów na wielkich ekranach, a już w żadnym razie nie bierz przykładu z wariackich wyczynów profesjonalistów popisujących się przed oczyma oczekujących cierpliwie na wagonik "wyposzczonych" miłośników białego szaleństwa.
A zatem stopy śniegu pod nartą!
Co do kasku, właśnie rozważam zakup. Syn, który jeździ na desce jak wariat, zawdzięcza kaskowi zdrowie, a może i życie. Jak kiedyś wypadł z trasy i przyrżnął w drzewo, kask pękł, łeb został w jednym kawałku. Ja wprawdzie jeżdżę czysto rekreacyjnie i wypadnięcie z trasy mi raczej nie grozi, ale może ten garnek na głowie sprawi, że poczuję się pewniej?
OdpowiedzUsuńA co do "wariackich wyczynów profesjonalistów", to spokojna czaszka - taki poziom mogłabym osiągnąć pewnie za sto lat. :)
Jako stara, rentgenowska wyga przestrzegam przez zbyt częstym "padem ubezpieczonym na kuperyję", gdyż skrywa ona(ta kuperyja) kość drobnej budowy a niesłychanie wrazliwą na obtłukiwanie. Kośc ogonową mianowicie, ktora przypomina, że dawniej, w postaci nieco wydłuzonej a włosiem obrosnietej, słuzyła do sterowania korpusem; tym zręczniej, im wieksze to szybkości były. Wide koty.
OdpowiedzUsuńZ chwilą odejscia naszego ogona w ewolucyjny niebyt, odgrywa ona rolę boleściwie nam panującej, conajmniej przez rok od chwili stłuczenia, przypominając o nartach w najmniej spodziewanych momentach. :)
No, toś mnie, Jadziu, załatwiła! Teraz nawet "pad ubezpieczony" mi nie pomoże, bo będę go wykonywała na sztywno, przez co kość ogonowa ucierpi na bank. Kurczę, może sobie odpuścić te narty? ;)
OdpowiedzUsuńHi hi hi - Beato, padaj lekkim skosem: ni to na ogonek, ni to na biodro :)
OdpowiedzUsuń