piątek, 22 grudnia 2017

Życzę wszytkim razem i każdemu z osobna (w tym i sobie)...

... żeby strawa duchowa była ważniejsza od pierogów i barszczu, a puste miejsce przy stole czekało na każdego - bez względu na to, jak bardzo się od nas różni. I niech każdy poważnie potraktuje przypowieść o belce i drzazdze.

Do poczytania w nowym roku!



niedziela, 17 grudnia 2017

Moja Ryska Przygoda. Prześliczna perkusistka


Z moim kolegą Benem łączą mnie dwie pasje: miłość do herbaty i muzyki klasycznej. Pierwszą odkryliśmy, gdy pracując biurko w biurko, wypijaliśmy dziennie na spółkę parę litrów tego iście brytyjskiego napoju, próbując się nawzajem przekonać, że nie ma to jak Earl Grey (Ben) lub nic nie dorówna herbacie zielonej z całych liści (ja). Wprawdzie nikt nikogo nie przekonał, ale za to doskonale poznaliśmy swoje gusta i paczka dobrej herbaty jest zawsze prezentem trafionym w dziesiątkę (thank you, Ben).

Drugą wspólną pasję uprawiamy, nawiedzając ryskie przybytki kultury wysokiej, z tutejszą Operą Narodową na czele - czasem razem, czasem osobno, a czasem osobno, ale razem, bo w trakcie antraktu wpadamy na siebie we foyer. Zawsze też mogę liczyć na relację z pierwszej ręki, jeśli akurat nie było mnie w mieście, a w Operze grano coś wyjątkowo atrakcyjnego ("duuużo straciłaś" - i błysk satysfakcji w oku).

Wspólnota upodobań muzycznych ma także i ten plus, że niewiele mi z ryskiego życia muzycznego umyka, bowiem Ben jest zawsze doskonale poinformowany. To chodzący kalendarz muzycznych imprez, który wspaniałomyślnie się swoją wiedzą dzieli, korzystając z dostępnych środków komunikacji elektronicznej.

No i właśnie parę dni temu dostałam cynk. W mojej skrzynce mailowej czekała wiadomość, że w czwartek, w Wielkiej Gildii (piękny, neogotycki budynek, gdzie w wiekach średnich zbierało się ryskie kupiectwo), odbędzie się bożonarodzeniowy koncert z udziałem tutejszej gwiazdy, barytona, Daumantsa Kalniņša, a także sekcji dętej Łotewskiej Orkiestry Symfonicznej. Brzmiało akustyczno-apetycznie, ale niestety, właśnie na czwartek zapowiedziała się z wizytą właścicielka mojego mieszkania, która postanowiła dokonać przed świętami pewnych koniecznych napraw, rzecz jasna, nie własnymi rękoma, ale wynajętego mastiera. Z żalem odpisałam, że nie dla mnie miodowy baryton Kalniņša. W chwilę później dostałam kolejnego maila. Ben informował, że tak łatwo się nie wykręcę, i że gdybym jednak chciała wejść w Christmas mood, to szanse mam spore, albowiem... Reszta była w załączniku - kompletne i długie na kilka stron kalendarium ryskich imprez muzycznych z serii Santa Claus is coming to town.

Trzeba przyznać, że lista robi wrażenie. Praktycznie codziennie jakiś koncert, czasem nawet więcej niż jeden, o charakterze mniej lub bardziej komercyjnym (niektóre za cenę naprawdę symboliczną lub za piękny uśmiech). Ryga wciąga mieszkańców w klimat świąteczny śpiewająco. Muzyka dawna i współczesna, łotewska i kosmopolityczna (powtórka z Sinatry lub Binga Crosby'ego), solowa i chóralna, symfoniczna i kameralna. Do wyboru, do koloru, ale zawsze w czerwono-białych czapkach wiadomego gościa.

Ponieważ jednak byłam w tym roku wyjątkowo grzeczna, Santa Claus uznał, że zasłużyłam na coś ekstra, i właścicielka przełożyła wizytę na przyszły tydzień. Mogłam więc pomaszerować do Wielkiej Gildii, aby zanurzyć się w świątecznej muzyce, która wyszła spod pióra takich mistrzów jak Bach, Czajkowski czy... Livingstone.

Wielka Gildia od środka


Czy pamiętasz, miły Czytelniku, piosenkę Skaldów o prześlicznej wio, wiolo, wiolonczelistce? Nie? Polecam youtuba. Tak? To zrozumiesz, o co mi chodzi. Otóż zaczyna się koncert. Na scenę wychodzi nastu facetów z instrumentami dętymi w dłoniach. Po chwili dołącza dyrygent i konferansjer - obaj rodzaju męskiego. I gwiazda wieczoru - też z rodu Adama. A na szarym końcu - niewysokie, kruche dziewczę, które skromnie staje z tyłu, przy perkusji. Jej królestwem są kotły, trójkąty, cymbałki, dzwonki, kołatki.

Koncert był piękny. Panowie grali cudnie (słyszałam na własne uszy). Dyrygent dyrygował wybornie (tak przypuszczam). Konferansjer mówił dowcipnie (widownia się śmiała), choć po łotewsku. Kalniņš śpiewał jak anioł (za to z diabelskim błyskiem w oku). Ja jednak patrzyłam tylko na tę kruchą dziewczynę, która z zapałem waliła w kotły i potrząsała dzwonkami. A kiedy we "Tańcu Rosyjskim" z "Dziadka do orzechów" energicznie, acz z wdziękiem, uderzała w tamburyn, zrobiło mi się trochę przykro.

Zrozumiałam bowiem dwie rzeczy. Po pierwsze "Taniec Rosyjski" bez tamburynu ślicznej perkusistki byłby mdły niczym waniliowy budyń. Po drugie, nikt o perkusistce nie napisze piosenki na wzór "Prześlicznej wiolonczelistki". I nie chodzi nawet o to, że wiolonczelistka siedzi w pierwszym rzędzie, a perkusistka z samiusieńkiego tyłu. Sęk w tym, że o ile "wio, wiolo, wiolonczelistka" brzmi miękko i melodyjnie, niechybnie przywołując obraz uroczej nimfy, o tyle "per, perku, pe-erkusitka" - no, sami Państwo rozumieją. Per, per, per. Wszystko, tylko nie piękno i wdzięk.

Perkusistka ma zatem przechlapane. Po koncercie trębacze, puzoniści, a nawet gość od tuby wynosili ze sceny bujne wiechcie. A perkusistka, choć na tamburynie grała niczym sama Esmeralda, nie dostała nawet złamanego badyla. Santa, gdzie byłeś podczas tego koncertu? No, gdzie?!

Pa! Ryżanka.

niedziela, 10 grudnia 2017

Moja Ryska Przygoda. Ryga kupiecka, Ryga charytatywna


Kiedy nadchodzi adwent, Rygę opanowują sklepikarze i kramarze. Tradycyjne sobotnie targi rozciągają się na cały weekend, plac przy ryskiej katedrze zamienia się w permanentny jarmark, a ceny szybują tak wysoko, że szczerze mówiąc, trzeba być desperatem lub nadzianym turystą znad, dajmy na to, Renu lub Sekwany, by na tym jarmarku dokonywać jakichkolwiek zakupów.

Kupić zaś można wszystko - od wyrobów jubilerskich (króluje bursztyn), poprzez wyroby z wełny, skóry, futra i ceramiki w tradycyjnych, łotewskich wzorach, po wymyślne kowalstwo artystyczne. Kramarze mówią głównie po rosyjsku, ale business is business, więc jak kupujący nie goworit, sprzedający okazuje się nagle poliglotą, który takie słowa jak srebro, bursztyn oraz śliczny umie wypowiedzieć w kilku europejskich językach. Cenę pokazuje na kalkulatorze i szlus. Coś takiego jak negocjacje to zjawisko w grodzie nad Dźwiną nieznane - na stwierdzenie, że drogo, kramarz wzrusza ramionami i traci nami zainteresowanie. Śliczny bursztyn w oprawie z czystego srebra musi być drogi, nieprawdaż?

Poza kramami na placu pod katedrą pełno jest także ognisk i dyndających nad paleniskiem kociołków. Grzane wine leje się strumieniami, pachnie kiełbasą i kapustą, a z głośników płynie mieszanka bożonarodzeniowych, piosenek w języku angielskim. Na plus Rydze mogę zaliczyć fakt, że jak do tej pory na adwentowym jarmarku ani razu nie usłyszałam George'a Michaela i jego Last Christmas. Tak trzymać!

Ale Ryga adwentowa to nie tylko Ryga kupiecka. To także Ryga charytatywna. Widocznie ryżanie wzięli sobie do serca zasadę, że adwent to, między innymi, czas dobrych uczynków, i postanowili nadać jej charakter instytucjonalny i masowy. Do tej pory zaliczyłam dwie imprezy tego typu.

Pierwsza to adwentowy targ charytatywny - International Charity Christmas Bazaar, który odbywa się w sobotę przed pierwszą niedzielą adwentu. Organizatorem jest Międzynarodowy Ryski Klub Kobiet, co w praktyce oznacza małżonki ryskich dyplomatów i ekspatów. W ryskim ratuszu ustawiane są stoiska - każde pod flagą danego państwa. Kupić tam można zarówno rozmaite upominki, książki, bibeloty, jak i narodowe specjały - litewski sękacz, mołdawskie wino, polskie jabłka, uzbecki pilaw. Na wynos i do konsumpcji na miejscu. Ceny niewygórowane, ale resztą nikt się nie przejmuje, bo to przecież charity. W ubiegłym roku utarg wyniósł podobno 40 tysięcy euro.

Druga impreza ma charakter mniej kupiecki, a za to bardziej widowiskowy. To doroczny Santas' Fun Run, czyli charytatywny bieg świętych Mikołajów. W drugą niedzielę adwentu spod ryskiej katedry rusza czerwono-biały tłum brodatych osobników. Pod białymi brodami kryją się twarze męskie i żeńskie, dojrzałe, sędziwe, młode, tudzież dziecięce. W imprezie biorą udział całe rodziny, które złożyły stosowną darowiznę w wysokości minimum 15 euro od osoby, dzięki czemu otrzymały kostium św. Mikołaja i numer startowy. Rotary Club, który bieg organizuje, zapowiedział, że w tym roku celem jest zebranie minimum 10 tysięcy euro. Ho, ho, ho!

Ale to nie koniec. Bo 20 grudnia rusza w Rydze "Jarmarka", czyli charytatywny bazar organizowany przez studentów Łotewskiej Akademii Sztuki. Część utargu idzie nie renowację budynku Akademii, reszta do kieszeni artystów. Bazar ma więc charakter tylko połowicznie charytatywny, ale za to jest podobno niezwykle malowniczy (co artyści, to artyści). W ubiegłym roku jakoś tam nie dotarłam, w tym zamierzam "Jarmarkę" zaliczyć i przekonać się na własne oczy. I kto wie, może coś nabędę - jakieś dzieło sztuki w formacie mieszczącym się do kabinówki?  Oczywiście, pod warunkiem, że nie puszczą mi z głośników Last Christmas!

Pa! Ryżanka.