czwartek, 6 lutego 2020

Einstein i Balzac, czyli o wieku słów kilka


Wczoraj pożegnałam moją wychowawczynię z liceum. Pożegnałam na tym świecie, a konkretnie na Cmentarzu Północnym, gdzie spoczęła doczesna powłoka profesor N. Na uroczystości pogrzebowe jechałam, doznając wielu różnych emocji i uczuć. Żalu, że ostatni raz widziałam moją matematyczkę żywą w dniu rozdania świadectw maturalnych, czyli 37 lat temu. Wdzięczności, że profesor N. wbiła mi do głowy matematykę na tyle skutecznie, bym 13 lat po maturze zdała egzamin GMAT (Graduation Management Admission Test), nie kompromitując się na jego części matematycznej. Wstydu, że jakoś nigdy jej za to nie podziękowałam. Zadumy nad nieuchronnym i jakże szybkim upływem czasu. Rozbawienia... Zaraz, zaraz! Rozbawienia? Tak, drogi Czytelniku, to nie żadna pomyłka i zaraz się z tego wytłumaczę.

Kiedy w dniu poprzednim wpadł mi w ręce nekrolog obwieszczający odejście pani profesor, moja wychowawczyni stanęła mi przed oczami jak żywa. Niewysoka, nieco korpulentna starsza pani ze staranną fryzurą z siwych loczków. Pseudonim Siwa nie był żadną metaforą. Chwilę potem moją uwagę przyciągnęła podawana w takich razach informacja, ile lat liczyła sobie pani N., gdy opuszczała gorszy ze światów.  Ponieważ, dzięki wysiłkom dydaktyczno-pedagogicznym profesor N., proste operacje arytmetyczne mam w małym palcu, szybko policzyłam (w pamięci, ha!), ile lat miała, kiedy wkroczyłam w progi mojego liceum. I zbaraniałam!

Okazało się bowiem, że w dniu mojego pasowania na licealistkę profesor N. miała równo dychę lat mniej, niż ja mam teraz. O, nieba! Jak to możliwe, że tamta staruszka była taką młódką? Że na dobrą sprawę można było ją od biedy uznać za kobietę w wieku balzakowskim (w każdym razie jak na standardy dwudziestego wieku). Że w jakiejś dziwnej pętli czasu dzisiejsza ja byłabym jej dużo starszą koleżanką.

Tymi refleksjami podzieliłam się, jak zwykle, z moim PiW-em. A on, jak zwykle, spojrzał na mnie z pobłażaniem (pragnę wierzyć, że zmieszanym z miłością) i - jak to umysł ścisły - zasunął mi krótki i treściwy wykładzik o teorii względności. Sprowadzający się do tego, że co, jak co, ale młodość i starość to pojęcia względne do mc kwadrat.

I właśnie dlatego jechałam na Cmentarz Północny, z rozbawieniem myśląc, że profesor N., ze swoim lekko ironicznym poczuciem humoru, też by się z tego uśmiała.  I powiedziałaby do mnie "Olejnik [moje nazwisko z czasów sprzed PiW-a], ty się lepiej skup na całkach, bo ci całkiem nie wychodzą".

PS. W opowieści tej pominęłam jeszcze towarzyszące podróży na Cmentarz Północny uczucie grozy, kiedy wysiadła mi nawigacja w telefonie. Ale to już całkiem inna historia.

"Reflections"- Fot. Tom Hussey / Facebookcom/artistswihoutborders



niedziela, 2 lutego 2020

Dzień Świstaka 2020


Obudziłam się dziś z uczuciem déja vu.
Pies trącał mnie nosem tak samo jak wczoraj.
Tak samo jak wczoraj, powiedziałam "Połóż się, Morti" tonem znoszącym sprzeciw, co skwapliwie wykorzystał.
Tak samo jak wczoraj, mój PiW powiedział "Śpij, kochanie, już z nim wychodzę", co z kolei ja skwapliwie wykorzystałam.
Tak samo jak wczoraj, obaj zniknęli z domu, a ja próbowałam z powrotem zasnąć, co - tak samo jak wczoraj - już mi się nie udało.
Tak samo jak wczoraj, sięgnęłam po smartfon i - o dziwo - inaczej niż wczoraj, dowiedziałam się, że dziś jest Dzień Świstaka. Wprawdzie nie u nas, a na antypodach, ale biorąc pod uwagę poziom globalizacji, to kompletnie bez znaczenia.

Człowiek to jednak ciekawa istota. Gdyby jakiemuś przybyszowi z kosmosu ktoś powiedział, że 2 lutego, w kraju uchodzącym za jedno z największych mocarstw świata, całe miasto i okolica zbiera się po to, by wabić z norki małego gryzonia, a potem wypatrywać jego cienia, zaś na koniec wyciągać z tego meteorologiczne wnioski, przybysz ów pewnie uznałby naszą planetę za łatwy kąsek. I zachodziłby w głowę, jakim cudem udało nam się przesiąść z koni na samoloty, a przy okazji polecieć na Księżyc. Poważnie?

Tym samym dałby dowód, że w swoim ufoludkowym życiu nie czytał Huizingi, w związku z czym nie ma pojęcia, że homo jest nie tylko sapiens, ale i ludens. I żeby jakoś przeczołgać się przez najeżone problemami (o, przepraszam, wyzwaniami) życie, musi się od czasu do czasu zabawić. Musi też pozwolić sobie na bycie kompletnie nieracjonalnym, wróżyć z fusów, chmur czy - niech im (Amerykanom, znaczy) będzie - Philowego cienia.

Nasz ufoludek nie wie też jeszcze jednego. Ponieważ w tym roku Dzień Świstaka przypada w dniu 2.02.2020, dlatego to, co dziś w Pensylwanii zrobi świstak Phil, wpłynie nie tylko na losy wiosny, ale i losy świata. Ba, może nawet kosmosu. Tak bowiem podpowiada tkwiący w nas homo magicus, który numerologię ma w małym palcu.