piątek, 26 marca 2010

Nieodparty urok łatwych recept

Uwielbiam polityków! Wszystkich, jak leci. Jako gatunek. Wyjątkowy, niezwykle ekspansywny i dzięki temu, nie wymagający ochrony. Oni nie wyginą, mowy nie ma! Nie zmoże ich żaden meteor, choćby nawet przyrżnął w sam środek Sejmu czy Kapitolu. Nie wytępi globalne zlodowacenie czy ocieplenie. Nie wyniszczy susza ani potop. Możliwe, że da im radę apokalipsa, choć i tego nie jestem pewna.

Oprócz nieprawdopodobnych zdolności adaptacyjnych, politycy posiadają jeszcze kilka bardzo pożytecznych cech. Dziś skupię się na jednej, która zachwyca mnie nieustannie. Jest nią niezachwiana wiara w proste recepty. Na wszystkie, niezwykle skomplikowane i trudne problemy gospodarcze czy społeczne, nad którymi nawet najtęższe głowy sobie głowy łamią, politycy potrafią znaleźć szybkie lekarstwo. A im bliżej wyborów, tym szybciej te remedia znajdują. I tym są one prostsze. Wynik tych poszukiwań ogłaszają triumfalnie narodowi, mówiąc: Aha! Nikt sobie z tym nie mógł poradzić, ale my damy radę! Yes, we can!

Na przykład, dziś dowiedziałam się z prasy, że PiS ma receptę na rosnącą agresję w szkołach. Koniec biadolenia nad tym, jaką to mamy rozwydrzoną młodzież! Koniec utyskiwania nad katastrofalną kondycją polskiej rodziny. Koniec jałowych rozważań nad kryzysem wartości oraz różnicą między chowaniem a wychowywaniem dzieci. Recepta jest niezwykle prosta i aż dziw, że nikt do tej pory na to nie wpadł. Każde gimnazjum zatrudni psychologa szkolnego i od razu będzie lepiej. Nieźle, co?

Oczywiście, rzuciwszy ten światły pomysł, nikt już nie zagłębia się w takie drobiazgi jak to, z czego sfinansuje się etaty dla szkolnych psychologów i ile takim psychologom będzie można zapłacić. Co za tym idzie, kto z dyplomem psychologa zechce pracować w szkole za marne grosze, jeśli alternatywą jest otwarcie gabinetu psychoterapeutycznego z wygodną kozetką i eleganckim biurkiem. Czy to czasem nie spowoduje selekcji negatywnej? Czy po szkołach nie będzie się plątać rzesza niedouczonych i średnio zmotywowanych do pracy psychologów, sfrustrowanych tym, że koledzy po fachu mają życie jak z filmów Woody'ego Allena? I czy tacy "fachowcy" bardziej dzieciakom nie zaszkodzą niż pomogą?

Naprawdę, wiem, o czym mówię. Znam z autopsji i opowiadań przyjaciół rozmaite dokonania szkolnych psychologów. To nie są budujące historie. Oczywiście, zdarzają się chlubne wyjątki, ale zakładanie, że w każdym gimnazjum trafi się psychologiczna Siłaczka, to albo skrajna naiwność, albo czysta manipulacja. A że naiwny polityk to oksymoron najczystszej próby...

Takich "prostych recept" będziemy teraz mieli prawdziwy wysyp. Nagle okaże się, że wszystko, co u nas szwankuje, da się łatwo naprawić - służbę zdrowia, system emerytalny, edukację... Na każdą bolączkę politycy wystawią nam stosowną receptę. Tyle, że lekarstwa nie będzie w aptece.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz