środa, 24 marca 2010

Bóg rzeczy małych


Nie pamiętam już, kiedy kupiłam tę książkę. Dawno temu. Nie pamiętam też, gdzie dokładnie. Na jakimś lotnisku. Leciałam skądś dokądś. W jakimś, zapewnebardzoważnym, celu. The God of Small Things wpadł mi w ręce przypadkiem, jak wiele innych książek kupowanych w przejściu między odprawą paszportowo-bagażową, sklepem z perfumami a bramką zwaną gatem. O ile coś takiego jak przypadek w ogóle istnieje...

Przeleżała się na mojej półce z książkami w języku angielskim przez parę ładnych lat. Raz już po nią sięgnęłam, pamiętam, ale coś mnie odciągnęło, jakaś, zapewnebardzoważna, sprawa. Lub książka. The God of Small Things czekał cierpliwie na swoją kolej. Aż do teraz. A kiedy się doczekał, wciągnął mnie w swój duszny świat, pachnący monsunowym deszczem, dojrzałymi owocami mango, krwią i miłością - bez reszty.

To pierwsza i podobno jak dotąd jedyna powieść hinduskiej pisarki Arundhati Roy. Jest tak piękna, że zapiera dech, tak przejmująca, że zostawia czytelnika ze ściśniętym gardłem. Napisana jest przy tym językiem niezwykłym - świeżym i pełnym zaskakujących asocjacji. Aż ciśnie się na myśl, że tak po angielsku może pisać tylko osoba, dla której ten język nie stał się codzienną rutyną. I która nie boi się posłużyć nim, jak rzeźbiarz posługuje się gliną, która w jego palcach posłusznie zmienia się w to, co tylko jemu się zamarzy.

O czym jest ta książka? O miłości - brata i siostry, matki i dzieci, mężczyzny i kobiety... O nienawiści - skrzywdzonych do krzywdzicieli, krzywdzicieli do skrzywdzonych... O okolicznościach, które sprawiają, że sprawy toczą się tak, a nie inaczej, choć przecież mogłyby w całkiem w inny sposób... O rzeczach małych, które najczęściej ważniejsze są od tych wielkich... O rzeczach wielkich, które najczęściej pozostają w ukryciu... O Indiach - ich smakach, zapachach, kolorach, ich wielkości i małości...

Kiedy czytałam powieść Arundhati Roy, wiele razy nachodziła mnie myśl: "Boże rzeczy wielkich i małych! Jak wspaniale by było tę książkę przetłumaczyć!" Byłoby. Ale tego nie zrobię, ktoś już to zrobił przede mną. I bardzo dobrze - dzięki temu ci, którzy nie potrafią przeczytać tej książki w oryginale, mogą już teraz, natychmiast sięgnąć po polski przekład: "Bóg rzeczy małych", Zysk i S-ka, 2010.

Jak przeczytałam na stronie internetowej polskiego wydawcy, książkę wprowadzono do sprzedaży... wczoraj. Ja skończyłam ją czytać dziś. Niesamowity przypadek. O ile coś takiego jak przypadek w ogóle istnieje...

3 komentarze:

  1. przypadek nie istnieje, natomiast zdarzenia takie to synchronizacja. nie ja to wymyśliłam. :) są ludzie , którzy zapisaują takie zdarzenia - zsynchornizowane.
    A za książką się rozejrzę.Dzięki za polecenie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, synchronizacja to dobre określenie. Zbieżność w czasie i przestrzeni, nagłe spotkanie różnych rzeczywistości. Coś jak znak. O ile umie się go odczytać. :)
    A książka wspaniała, jedna z tych, do których się wraca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobno nie ma przypadków. Wszystko jest po coś. W odpowiednim czasie i miejscu. Tylko w danej chwili tego nie widzimy.

    Ewa

    OdpowiedzUsuń