wtorek, 30 marca 2010

A jednak "Je t'aime"

Ledwo patrzę na oczy. Wczoraj (dzisiaj?) wróciłam do domu nieprzyzwoicie późno, a dziś nieprzyzwoicie wcześnie trzeba było wstać. A ponieważ przyrzekłam sobie, że do Wielkanocnej Niedzieli żadnej kawy z rana... Eh, te zasady!

Ale wróćmy do powodu mojej słabej formy i piasku pod powiekami. Przyczyna jest natury, że tak powiem, artystyczno-dobroczynnej. Wczoraj wieczorem w Teatrze Wielkim odbył się bowiem koncert finałowy Francophonic Festival, zatytułowany "Chopin inspire Gainsbourg" (to po francusku, więc proszę mi nie wytykać, że zapomniałam "s" na końcu tego inspire). To część artystyczna. Część dobroczynna była po koncercie - kolacja połączona z aukcją dzieł sztuki, z których dochód przeznaczony był dla ofiar trzęsienia ziemi na Haiti.

O kolacji powiem tylko tyle, że była bardzo elegancka i smakowita, ja zjadłam tyle, co kot napłakał (kto to widział jadać o godzinie 22 z hakiem!), dzieła sztuki nie były w moim guście, ale na szczęście były w guście paru innych osób, które hojnie wsparły Haiti, stając się szczęśliwymi posiadaczami obrazów z gatunku malarstwa prymitywnego.

Natomiast koncert... Koncert był z pewnością interesujący. Serge Gainsbourg to artysta wystarczająco malowniczy, by zapewnić ciekawe doznania artystyczne. Nawet jeśli sam już nie śpiewa - w każdym razie, nie na tym padole. Za niego grali i śpiewali inni artyści - też interesujący. Z ekipy francuskiej mnie osobiście zachwyciła Claire Denamur w piosenkach "Sous le soleil" oraz "Manon". Głosem jak Farinelli popisał się Nosfell, który stworzył zresztą niezły duet z Berry. Po naszej stronie popis wirtuozerii dało trio Jagodzińskiego, a Gaba Kulka brawurowo zaśpiewała "Lemon incest". Piosenkę tę Gainsbourg napisał dla swojej córki Charlotte i wywołała ona niezły skandal, bo francuski tytuł "L'inceste de citron" (cytrynowe kazirodztwo) wymawia się bardzo podobnie jak "Un zeste de citron" (skórka cytryny), a nakręcony przez Gainsbourga i jego nastoletnią córkę teledysk był bardzo, hm, dwuznaczny. Kto chce, może go sobie obejrzeć tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=LE06lqT0Y2g . Nawiasem mówiąc, jest to właśnie jedna z piosenek Gainsbourga, w których wykorzystał on utwory Chopina (tu - Etiudę nr 3 Opus 10). Trochę oddechu od tych szaleństw dał Jan Krzysztof Broja, pięknie grając Chopina chopinowskiego, a nie gainsbourgowskiego.

A na koniec organizatorzy przygotowali crème de la crème, czyli Jane Birkin. Muza Gainsbourga zaśpiewała drugą "chopinowską" piosenkę artysty, napisaną specjalnie dla niej do Preludium nr 4 Opus 28 ("Jane B"), a na sam koniec wzruszającą "La Javanaise". I powiem tak: choć głos już nie ten i ton chwilami niezbyt czysty, Jane B. i tak miała publiczność za sobą. Inna sprawa, że ja też chciałabym tak wyglądać jak ona, gdy dobiegnę (co daj Boże) lat sześćdziesięciu z okładem.

No i było słynne "Je t'aime. Moi, non plus...". Bo chyba nie mogło nie być. Tym razem, nie zaśpiewała tego Jane Birkin, bo ona mogła to śpiewać wyłącznie w duecie z Sergem. Zaśpiewał Nosfell i Berry - właśnie w tej kolejności, ponieważ to Nosfell wziął na siebie "partię" kobiecą (jego niebotycznie wysoki głos brzmiał po prostu nieziemsko), a Berry - męską. Było przewrotnie i zabawnie. Jak to u Gainsbourga. Który 2 kwietnia skończyłby 82 lata.


Serge Gainsbourg Street Art in Marseille, fot. Choufi, Wikimedia Commons

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz