Ostatnio syn stwierdził, że powinien się nauczyć jeszcze jednego języka obcego. Konstatacja mało oryginalna i w sumie niewarta wzmianki, gdyby nie ciąg dalszy. Bo w chwilę potem powstała kwestia, jakiegoż to języka powinien się uczyć, żeby było pożytecznie, pragmatycznie i przyszłościowo. I z tych rozważań wyszło nam, że nie ma to jak chiński. Skoro dziś już niemal wszystko, co mamy na sobie, w czym gotujemy i na czym jemy, jest "made in China", istnieje spore prawdopodobieństwo, że za jakiś czas znajomość tego języka stanie się zwykłą koniecznością.
Można się śmiać i drwić z dowcipów w stylu "rasa żółta nas zaleje", ale kiedy czytam, że Chińczycy właśnie kupili zakłady produkcyjne Volvo, śmiech zamiera mi na ustach. Fakt, że Volvo już dawno nie jest szwedzkie, bo po drodze było jeszcze amerykańskie, jakoś mi umknął, ale jedno jest pewne - słynne powiedzenie, że co jest dobre dla Volvo, jest dobre dla Szwecji, chyba straci nieco na aktualności. Wprawdzie, podobno volwiaki nadal mają być produkowane na ziemi Wazów, więc będą "made in Sweden", a nie "made in China", ale to może być tylko etap przejściowy. W końcu siła robocza jest sporo tańsza w państwie środka niż w socjalnej Szwecji, a słowo "strajk" figuruje w chińskim słowniku wyłącznie jako pojęcie czysto teoretyczne, więc kto wie, kto wie...
Osobiście nic przeciw produktom "made in China" nie mam, niektóre są całkiem niezłe, inne wręcz rewelacyjne, ale trochę mnie jednak to wszystko niepokoi. Jak powiadają, Bóg lubi różnorodność, a ja, jako Jego nieodrodne stworzenie, także. I dlatego wolałabym, żeby nie wszystko dookoła było chińskie. Zwłaszcza, że nawet nasz Chopin powoli staje się "made in China", bo podobno najlepiej grają go Chińczycy. Obchody Roku Chopinowskiego otwierał Lang Lang, a gwiazdą obchodów był Li Yundi.
W tym kontekście, cieszę się, że na dzisiejszym koncercie w Teatrze Wielkim nie będzie ani jednego chińskiego wykonawcy, tylko - jak rodowód Chopina sugeruje - Polacy i Francuzi. Wyjątek będzie stanowiła Jane Birkin, ale to zrozumiałe, bo tytuł koncertu brzmi "Chopin inspiruje Gainsbourga", więc Jane Birkin jest jak najbardziej na miejscu. Wątpię, czy zaśpiewa słynne "Je t'aime, moi, non plus" (w bardzo wolnym przekładzie: "Kocham cię. Spadaj na drzewo."), ale nic nie szkodzi. Ma być gainsbourgowsko-chopinowsko, czyli - jak mniemam - odjazdowo. Już się nie mogę doczekać!
PS. W kwestii dodatkowego języka obcego: stanęło na hiszpańskim. Prawdopodobieństwo, że za jakiś czas wszystko będzie "made in Spain" jest wprawdzie niewielkie, ale Barcelona to piękne miasto!
poniedziałek, 29 marca 2010
Chopin made in China?
Etykiety:
Chiny,
Chopin,
gospodarka,
Jane Birkin,
kultura,
made in China,
Serge Gainsbourg,
Szwecja,
Volvo
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz