Od kilkunastu godzin gadam jak potłuczona. I nie jest to, niestety, figura retoryczna, tylko - parafrazując kandydata na prezydenta - rzeczywista rzeczywistość. Bo JESTEM potłuczona. W drobny mak niemal. Spadłam bowiem ze schodów i bardzo solidnie obiłam sobie grzbiet. Rzecz miała miejsce wczoraj wieczorem, w restauracji, po urodzinowej kolacji na cześć mojej najmłodszej córki, a ja nie byłam, bynajmniej, po kielichu, tylko trzeźwa jak niemowlę. Moja Przyjaciółka stwierdziła, że paradoksalnie, gdybym była po kielichu, pewnie bym się aż tak nie potłukła. Hm, może powinnam tę moją abstynencję jednak przemyśleć...?
Ale wróćmy do meritum, czyli mojego obitego grzbietu. Drogi Czytelniku, jeśli kiedykolwiek zdarzy ci się pośliznąć na schodach, trzymając coś w ręku, NIGDY, PRZENIGDY tego czegoś nie ratuj, nawet jeśli to będzie waza dynastii Ming. Ja ratowałam pudełko z ciastem dla syna, na skutek czego rąbnęłam na plecy bez żadnej możliwości amortyzacji. Wyglądało groźnie - wyrżnęłam tyleż malowniczo, co potężnie i przez dłuższą chwilę nie mogłam tchu złapać. Potem był histeryczny śmiech, który płynnie przeszedł w nieopanowany szloch. Ból jak jasna cholera. No i strach, czy mi coś nie pękło - żebra, śledziona, nerki... Trzeba było jechać do szpitala.
I tu oświadczam wszem i wobec: z polską Służbą Zdrowia wcale nie jest tak źle, jak się sądzi. W szpitalu na Stępińskiej przyjęła mnie pani doktor, która nie dość, że zajęła się mną nader profesjonalnie, przebadała na wszystkie strony i niczego nie zaniedbała, to w dodatku nawet o pierwszej w nocy miała jeszcze siłę (i ochotę) uśmiechać się krzepiąco. Podwójna tomografia wykazała, że nic mi nie pękło, krew nie leje mi się do środka, a kojąca obecność doktor Małgosi przywróciła mi nadwyrężoną wiarę w to, że są jeszcze lekarze z powołaniem. Zabawne, że żeby tę nadwyrężoną wiarę odbudować, musiałam nadwyrężyć sobie grzbiet - ot, jeden z paradoksów życia.
Teraz chodzę i jęczę, jęczę i skamlę. Od rana wyjęczałam "O, Boże" oraz "O, Jezu" chyba z 500 razy i nawet nie mam wyrzutów sumienia, bo na pewno "nie wzywam nadaremno". Faszeruję się prochami i pomna zaleceń doktor Małgosi, robię ćwiczenia oddechowe (nigdy nie podejrzewałam, że oddychanie może TAK boleć). W perspektywie mam przynajmniej tydzień takich cierpień. Ale właściwie, to się cieszę. Jestem nadal w jednym kawałku. A doktor Małgosia powiedziała, że jakby co, to zawsze mogę do niej wrócić. Czyż to nie jest pocieszające?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O żesz!!!!!! Reszta w meilu.
OdpowiedzUsuńoj, bardzo współczuję i wiem jak to jest. najważniejsze, że nic nie połamane. Mam dwie blizny po zaliczeniu chodów z dwoma półmiskami w rękach. Na sobie miałam odboty każdy stopień w kolorze czarnym, które zmianiły swe barwy przez 6 tygodni. pozdrawiam bardzo serdecznie i życze szybkiej rekonwalescencji . B.
OdpowiedzUsuńBasiu, dwa półmiski? To jest właśnie to! Człowiek trzyma coś w garści i wydaje mu się, że jak tego nie utrzyma, to będzie straszna plama na honorze, straty materialne i w ogóle - obciach. A sprawa jest prosta - rzucić w cholerę to, co się trzyma w ręku i ratować cielesną powłokę. ;)
OdpowiedzUsuńJak pisałam, jestem szczęśliwa, że nic nie połamałam i wszystkie wnętrzności mam w jednym kawałku. Pojęczę, pojęczę i będzie ok. ;)
Witam Moja Droga Beatko.
OdpowiedzUsuńJest mi bardzo smutno, że spotkało Ciebie takie nieszczęście. Będzie dobrze. Pojęcz sobie kochana. Buziaczki. Do miłego.Anka;)
Aniu, dzięki za dobre słowo. Jasne, że będzie dobrze - od czego jest paracetamol. ;)
OdpowiedzUsuń