sobota, 22 maja 2010

Cud generalny, czyli całodobowa randka z Paralem

Inwalidztwo ma swoje dobre strony. Jak niemal wszystko na tym łez padole, no, może za wyjątkiem komarów, których dobrych stron jakoś do tej pory nie odkryłam, ale kto wie, może jeszcze odkryję. Wracając jednak do inwalidztwa, stwierdzam, że jego niewątpliwym plusem jest dyspensa od wielu czynności, od których w normalnej sytuacji wykręcić się nie sposób.

Zatem, od wczoraj, korzystając z chwilowego statusu osoby kontuzjowanej, odwalam tylko niezbędne roboty domowe, resztę czasu poświęcając na rekonwalescencję w oparach paracetamolu i żelu fastum. Tym samym, mogę sobie całkiem bezkarnie leżeć, jęczeć i... czytać. Ta nagła możliwość tak mnie oszołomiła, że zamiast wybrać sobie jakąś lekką, optymistyczną lekturę, sięgnęłam po doszczętnie zaczytanego Vladimira Parala i jego "Cud generalny". I wsiąkłam - jak zwykle - od pierwszej do ostatniej strony.

Kto czytał, pewnie mnie rozumie. Kto nie czytał, niech natychmiast to zrobi. Ale najpierw niech poświęci parę minut na introspekcję. Jeśli w danej chwili trawi cię, Czytelniku, niepokój egzystencjalny, świat wydaje ci się miejscem mało przyjaznym, a przyszłość to tylko przerażająca otchłań między chwilą obecną a zgonem - odłóż Parala na kiedy indziej. Jeśli nastrój masz pogodny, życie ci się w miarę układa i śmiało czekasz na to, co jeszcze przed tobą - chwytaj za "Cud generalny" i... uważaj, byś nie zmienił zdania.

Bo to nie jest lekka i wesoła lektura. Bohaterowie szczęśliwi tylko bywają, i to przez mgnienie oka, a przez resztę czasu głównie cierpią, trawieni namiętnością, której nawet do końca nie pojmują. Nikt tu nikogo nie rozumie, a jeśli nawet rozumie, to i tak bez znaczenia, bo dwoje ludzi niemal zawsze rozmija się o metr, o chwilę, o trzaśnięcie drzwiczek auta. Szukają miłości i wolności, choć te wzajemnie się wykluczają, a osiągnięcie jednej powoduje natychmiastową, bolesną tęsknotę za drugą. Dają z siebie wszystko, nie dają nic lub bardzo niewiele i żadna z tych strategii nie gwarantuje szczęścia. Bo do tego - jak pisze Paral - potrzebny jest cud.

Ta książka zawsze mnie przygnębiała. I rzecz dziwna, tym razem było inaczej. Może to mój potłuczony grzbiet, a może przeżyte lata... Tak czy siak, tym razem moja wielogodzinna randka z Paralem skończyła się pogodnie. No bo czyż można się nie uśmiechnąć, czytając takie zdanie: Czasem rozdajemy sami siebie, a potem stwierdzamy, że być może rzucamy perły przed wieprze, nic strasznego się jednak nie dzieje, bo od tego rozdawania siebie wcale nas nie ubywa - wprost przeciwnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz