Z reklamą jestem na bakier od lat. Reklama głównie mnie wkurza, a czasem oburza. Jej "funkcję informacyjną" można między bajki włożyć, za to funkcję, którą nazywam "wciskaniem ciemnoty" (lub - jak kto woli - kitu) należałoby wprowadzić do jej definicji. Obrony przed tym kitem powinno się uczyć w szkole, i to już podstawowej, bo inaczej dzieci gotowe uwierzyć, że jak sobie zjedzą taki czy inny budyń czy jogurt, ich kości nigdy się nie połamią, a życie stanie się odbiciem wirtualnego raju wykreowanego przez różnych art directorów i copywriterów.
Żeby skutecznie mieszać w głowie, reklama musi, rzecz jasna, "nadążać". Za czym? Za modą, stylem życia, obyczajem. Dzisiejsza pani domu z reklamy nie łazi w podomce i papilotach i wygląda raczej na babkę, co przyszła z wizytą, niż na gospodynię, która właśnie wyszła z kuchni czy skończyła pranie. A że to ma tyle wspólnego z rzeczywistością, ile - dajmy na to - James Bond z agentem Tomkiem, to inna sprawa.
Ale reklama nie tylko "nadąża", reklama wyprzedza i kreuje. Wytycza kierunki, tworzy style i trendy. I czasem, wcale nierzadko, się w tym wytyczaniu zagalopuje. Weźmy reklamę auta Seat Leon, którą nie dalej jak dziś rano usłyszałam w radiu. Idzie to tak: facet zwierza się, że dzieci już na studiach, ale on wciąż czuje się młodo, a że lubi korzystać z życia, to sobie nowe autko kupił - rzeczonego seata właśnie, i teraz czuje się jeszcze młodziej i w ogóle super-ekstra; na koniec pyta retorycznie: "Co na to żona?", po czym pada figlarna odpowiedź: "Zależy która". Całość utrzymana w tonie pogodnej gawędy o tym, że życie zaczyna się po czterdziestce (a może pięćdziesiątce).
Słucham i uszom nie wierzę. Bo wniosek z tej reklamy jasny: panowie, bądźcie młodzi nie tylko na wiosnę (życia), ale i pod koniec lata, a może i na jesieni! Kupcie sobie nową bryczkę (koniecznie Seata Leon), zmieńcie małżonkę na nowszy model (stara może nie docenić nowego autka) i cieszcie się życiem. Ktoś powie - i co z tego? Przecież rozwody się zdarzają (i to coraz częściej), a potem też jest życie, czasem nawet lepsze od tego sprzed. Jasne. Nie żyję na Marsie, wiem, że się zdarzają, sama znam parę osób, które to zaliczyły i niektóre nawet sobie chwalą. Pytanie tylko, czy to jest wzorzec, który nadaje się do lansowania. Czy naprawdę żony (mężów) należy zmieniać jak auta? Czy warto z tego czynić styl życia?
Dla mnie Seat Leon (i szerzej, seat w ogóle) jest od dziś autem dla facetów w kryzysie wieku średniego. Wątpię, by takie założenie przyświecało twórcom reklamy, ale mogę się mylić. Niezbadane są umysły speców od marketingu. I jedno jest pewne, w mojej rodzinie nikt nie będzie jeździł seatem - zwłaszcza, że syn już jest na studiach!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz