Jane Campion polubiłam od pierwszego filmu. Zauroczyła mnie niepowtarzalnym klimatem swoich obrazów i tym, że nie mizdrzy się do widza, ale uwodzi go jakby mimochodem. "Fortepian" widziałam parę razy, "Portret damy" podobnie, a "Anioła przy moim stole" tylko raz, ale śmiało mogę powiedzieć, że to się zmieni. I choć po tych trzech obrazach, "Święty dym" nieco mnie rozczarował, łatwo to Campion wybaczyłam, bo jedna wpadka na cztery filmy i tak daje bardzo przyzwoity wynik.
Dziś obejrzałam jej najnowszy film - "Jaśniejszą od gwiazd" (w oryginale "Bright star"), opowiadający historię wielkiej miłości Johna Keatsa do Fanny Brawne. Miłości pierwszej i zarazem ostatniej, bo gruźlica zbierała wśród artystów romantycznych obfite żniwo i Keats zmarł w wieku 25 lat. Miłości, która zaowocowała wierszem "Bright star", czyli "Jasna gwiazdo".
Temat sam w sobie wdzięczny, ale i łatwy do spaprania. Można popaść w banał lub przesadzić z metaforą, co na jedno wychodzi. Jak dla mnie, Campion poradziła z nim sobie doskonale. Mimo bardzo powolnej narracji, nie nudziłam się ani trochę. I choć miłość romantyczna bywa czasem śmiesznie przesadna, w opowieści Campion nie wyczułam żadnej fałszywej nuty, ani odrobiny śmieszności. W "Jaśniejszej od gwiazd" uczucie wyraża się poprzez kwiaty, motyle, a nawet... haft krzyżykowy. Jeśli pojawia się w słowach, to niemal wyłącznie pod postacią wierszy.
W ogóle, film nasączony jest poezją. Jeśli ktoś jej nie lubi albo nie przepada za romantykami, może raczej niech idzie do kina na coś innego. Campion serwuje nam bowiem wiersze Keatsa w dużych dawkach. Mnie to nie drażniło, a nawet przeciwnie, ale ja Keatsa lubię, a grający go Ben Whishaw recytuje naprawdę pięknie. No i ma takie przejmujące oczy!
A zatem, "Jaśniejsza od gwiazd" to film o miłości i poezji, które w tym wypadku zdają się być niemal tożsame. Wszystko tu jest subtelne, choć nie pozbawione zmysłowości ("Dotyk ma pamięć" - poucza Keats swoją ukochaną). Ważne są barwy (niesamowite wrażenie robią łąki - żółte i szafirowe od kwiatów), ważne dźwięki (śpiew słowika, pieśń odśpiewana na głosy, szelest trzcin, wyrecytowany wiersz), ważne drobne gesty (igła wbijana w tkaninę, dłoń przyłożona do ściany)... Pośród tego wszystkiego rodzą się wiersze i rodzi się miłość, która wprawdzie nie mogła dobrze się skończyć, ale przynajmniej była.
John Keats, Jasna gwiazdo
Jasna gwiazdo, o, gdybym mógł tak niewzruszenie
jak ty - nie, nie wisieć wśród nocy tam, w górze,
z nieruchomą powieką wpatrując się w Ziemię,
jak bezsenny pustelnik zanurzon w naturze.
Nie śledzić wód, co niczym odwieczni kapłani,
ludzkich lądów wybrzeża wiernie obmywają,
lub jak góry i łąki pokryte wrzosami
pod śnieżno-białą maską oblicze skrywają.
Ale jak ty, gwiazdo, stale i niezmiennie,
trwać w pierś młodą mej miłej wtulony bezpiecznie,
czując, jak się unosi i opada sennie,
w bezsenności słodkiej przebywać już wiecznie.
I wsłuchany w ten oddech, co pierś jej kołysze,
Żyć na wieki – lub w śmierci osunąć się ciszę.
John Keats, Do jesieni (fragment)
Gdzie pieśni wiosny są? No powiedz, gdzie?
W sercu je masz, więc nie myśl o nich już.
Gasnący dzień w chmur szatę stroi się
i rżyska pól dotyka barwą róż.
Przekład obu wierszy: Beata Biały
niedziela, 16 maja 2010
Jaśniejsza od gwiazd, czyli poezja i miłość
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz