sobota, 27 lutego 2010

Wszechpotężny GPS

Od jakiegoś czasu podejrzewam, że GPS to wynalazek diabelski, którego cel jest bardzo wyraźnie zdefiniowany: wywieść ludzkość na manowce. Każdy, kto choć raz się z tym urządzeniem zetknął, wie, że bezkrytyczne posługiwanie się nim grozi znacznym wydłużeniem podróży, a czasem nawet znalezieniem się w nocy na kompletnym pustkowiu, za jedynego towarzysza mając upiora, który powtarza z przekonaniem: "Ze mną na pewno dotrzesz do celu". Akurat!

O tym, że w wynalezieniu GPS-u brał udział Zły, świadczy dobitnie fakt, iż urządzenie to działa podstępnie. Przez wiele kilometrów prowadzi nas jak po sznurku, po czym, ni z gruszki ni z pietruszki, każe zawracać lub skręcać w stronę dokładnie przeciwną niż wskazują drogowskazy. I nie pomogą żadne dyskusje czy perswazje - miły głos staje się coraz bardziej natrętny i człowiek ma wrażenie, że jeszcze chwila, a maszyna zacznie się na nas wydzierać w stylu: No, zawróćże wreszcie, baranie!

Oczywiście, bywają sytuacje, w których GPS jest niemal niezastąpiony. Jeśli wjeżdżamy do całkiem obcego miasta na drugim końcu Europy i musimy tam odnaleźć jakąś Strasse, street czy rue, bez nawigacji możemy sobie jeździć długo i namiętnie, co i rusz natykając się na ulice jednokierunkowe oraz ronda, po których będziemy krążyć do dnia Sądu Ostatecznego. Jednakże poza tymi, nielicznymi wszakże, przypadkami, GPS raczej przeszkadza niż pomaga, czego doświadczyłam na własnej skórze już parokrotnie.

Do końca życia będę pamiętać, jak parę lat temu, podczas Wielkiej Majówki, trzy samochody z Polski (nasz i dwóch zaprzyjaźnionych rodzin) jeździły przez cały boży dzień po holenderskich drogach, w beznadziejnym poszukiwaniu pewnej tamy, która jest ponoć z jakichś względów zupełnie wyjątkowa. Prowadził nas GPS, który musiał mieć nie lada frajdę, że mu się taka kupa frajerów trafiła - w sumie wyprowadził w pole 13 osób za jednym zamachem. Niezły wynik. Podobnych przykładów mogłabym podać jeszcze parę, zaś pewna znajoma, mająca działkę na Suwalszczyźnie, zawsze mi powtarza: Jak chcesz do mnie dojechać, nigdy nie używaj GPS-u!

A wszystkie te refleksje nasunęły mi się po obejrzeniu filmu Romana Polańskiego "Autor widmo" (właśnie wróciłam z kina). Główny bohater (pisarz) dociera w nim bowiem pod pewien tajemniczy adres, prowadzony przez GPS w samochodzie, którego wcześniej używał inny, zamordowany przez nieznanych (do czasu) sprawców pisarz. We wszystko zamieszana jest CIA, która bynajmniej sobie nie życzy, by nasz bohater dotarł tam, gdzie dotarł. Wniosek? Nawet CIA nie jest w stanie poradzić sobie z GPS-em, bo jak ten się uprze każdego zaprowadzi tam, gdzie chce.

2 komentarze:

  1. Dzięki GPS-owi raz o mało nie spóźniłam się na lot. :)
    A jak "Autor widmo"?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Autor widmo"... Cóż, może to późna godzina seansu, a może niezbyt zajmująca fabuła, ale podsypiałam. A towarzyszący mi syn zasnął na dobre (fakt, że poprzedniej nocy do rana siedział nad projektem). To na pewno nie jest najlepsze dzieło Polańskiego. Mam wrażenie, że zrobione jest trochę na chybcika, niechlujnie. Nieźle Polańskiemu wyszło budowanie atmosfery - takiej nieco klaustrofobicznej, choć akcja, paradoksalnie, rozgrywa się głównie pośród rozległych wydm. Wiatr wyje, deszcz siąpi, a główny bohater z upodobaniem po tym deszczu się pałęta. W ogóle, zachowuje się dziwnie. Najpierw ucieka przed śledzącymi go drabami, a potem, bez mrugnięcia okiem, otwiera drzwi facetowi o wyglądzie najemnika. CIA jest wszechpotężna, jej macki sięgają wszędzie, ale trasy wiodącej do mieszkania jednego ze swych agentów (tajne przez poufne) nie wykasowała z GPS-u, dzięki czemu nasz bohater dojechał tam całkiem niechcący. I tak dalej, i tak dalej. Czułam się, jakbym oglądała popłuczyny po "Franticu". Szkoda.

    OdpowiedzUsuń