poniedziałek, 22 lutego 2010

La nostra lingua italiana

Ucz się, dziecko, języków obcych! - powtarzała mi mama, sama biegle władająca dwoma obcymi językami i jako tako dogadująca się w dwóch kolejnych. No, to się uczyłam. Dziś, wzorem mamy, biegle władam dwoma, trzecim jako tako, czwartym jak cię mogę (wszystko przez to, że Sowieci nas trzymali pod butem i uczenie się rosyjskiego było niemal aktem zdrady), piąty, martwy, znam biernie, a każdy romański rozumiem z grubsza. I jeszcze do niedawna, nim zaczęłam podróżować po świecie, żyłam w błogim przeświadczeniu, że taki zestaw gwarantuje mi w miarę sprawne komunikowanie się w niemal każdym zakątku naszego globu. Pomijam, rzecz jasna, konwersacje z przedstawicielami dzikich plemion afrykańskich, a także dysputy na temat fizyki kwantowej. Z resztą powinnam sobie dać radę.

Okazuje się jednak, że niekoniecznie. Kiedy bowiem w Rio de Janeiro szukałam aparatu telefonicznego umożliwiającego rozmowy zagraniczne, pytanie  przechodniów o informację po angielsku, francusku, niemiecku, rosyjsku czy łacinie okazało się kulą w płot. Efekty dało dopiero przedstawienie pantomimiczne, które odegrałam z talentem równym Krasnemu, co z jednej strony podniosło mnie na duchu (poradziłam sobie), a z drugiej zachwiało moją pewnością siebie i kazało się zastanowić, czy aby nie powinnam nauczyć się jeszcze portugalskiego i w ramach treningu oglądać "Izaurę" w oryginale.

Powstrzymało mnie przekonanie, że wszystkich języków świata przecież się nie nauczę, bo choć może z greką bym sobie jakoś poradziła, to już języki skandynawskie przerosłyby mnie na pewno, o językach orientalnych nie wspominając. Greka okazała się zresztą niepotrzebna, bo z kilku podróży do tego pięknego kraju wyniosłam przekonanie, iż każdy, ale to każdy Grek, od właściciela hotelu po kierowcę złapanego na stopa samochodu, mówi choćby łamaną angielszczyzną. Podobnie rzecz ma się w odwiedzonych przeze mnie krajach azjatyckich, których mieszkańcy są doskonale świadomi, że ich języka nikt się uczył nie będzie, więc jeśli chcą mieć turystów, muszą wykonać gest i opanować basic English.

Jakże odmiennie rozumują Włosi! Wystarczyło parę wakacyjnych wizyt, by się przekonać, że mówienie w jakimkolwiek innym języku niż ojczysty jest dla Włocha niezmywalną plamą na honorze. Kierownik pensjonatu, w którym ostatnio mieszkałam, mówił do mnie po angielsku z wyraźnym obrzydzeniem i TYLKO DLATEGO, że inaczej nie mógłby mi jasno wyłuszczyć, czego mi w tym pensjonacie robić nie wolno. Co drugie słowo wtrącał jednak coś po włosku, pewnie po to, by nie zbrukać się zanadto. W kawiarni, kiedy próbowałam dopytać się po angielsku, czym się różni corretto od espresso, kelnerka wybałuszała na mnie oczy, krzycząc "Che?! ", a kiedy poprosiłam o kawę without sugar, pokiwała z zapałem głową, po czym przyniosła mi filiżankę kawy i cukier w torebce. Kiedy parę lat temu na wakacjach trafiłam do włoskiego szpitala, dogadanie się z personelem było kompletnie niemożliwe i problem rozwiązałam na zasadzie kompromisowego układu z lekarzem dyżurnym - ja mówiłam do niego po francusku, on mi odpowiadał po włosku i oboje udawaliśmy, że się rozumiemy.

Podejrzewam, że Włosi mentalnie wciąż jeszcze tkwią w epoce triumfalnego marszu rzymskich legionów przez Europę i uważają, że skoro nawet papież-Polak mówił do nich w "NOSTRA lingua italiana", to reszta mieszkańców tego padołu powinna iść w jego ślady. Jeśli o mnie chodzi, na razie jestem na etapie buntu i silnego postanowienia, by komunikować się we Włoszech po angielsku. Obiecałam sobie również, że do każdego Włocha, który na warszawskiej ulicy spyta mnie o drogę, będę mówiła wyłącznie po polsku, wybałuszając oczy i krzycząc co sił w płucach: "Co?!" Niech wiedzą zjadacze pizzy, że ich legiony nad Wisłę nie dotarły!

2 komentarze:

  1. Ponieważ spędziłam "na robotach" kilka lat w tym pieknym kraju, mogę powiedzieć z całą pewnością:

    Po pierwsze - najpierw istnieją Włosi, potem długo, długo nic, i dopiero reszta świata, a i to nie wiadomo co to takiego jest.

    Po drugie - Włosi sa nieprawdopodobnie tępi, jesli chodzi o języki obce; artykulacja obcojezycznych słów powoduje zawiazanie języka na supeł i zacisnięcie gardła.
    Polska śliwka była zawsze "sil fką" , pierogi - "perodżami" a Gdańsk - Dancygiem!
    Wniosek - języka obcego ucza sie wyłącznie jednostki wybitnie uzdolnione i zdeterminowane potrzebą.

    Po trzecie - KAZDY barman, taksiarz i usługowiec zrozumie natychmiastowo i w lansadach język NIEMIECKI!

    Po czwarte - języki słowiańskie sa absolutnie ignorowane, dlatego Słowianie ucza sie włoskiego w ciągu kilku tygodnie (na poziomie komunikacji ogólnej) ku niebotycznemu zdumieniu samych Włochów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do rozumienia niemieckiego, to moje doświadczenia są nieco inne. Parę lat temu,gdy byliśmy na wakacjach w okolicy Wenecji, przyjaciołom popsuł się samochód. Pojechałam z nimi do warsztatu dopomóc w kwestiach językowych. Właściciel warsztatu był miły i chętny do roboty, ale kompletnie niekumaty w jakimkolwiek języku, poza włoskim. Próbowałam wszystkiego: francuskiego, angielskiego i właśnie niemieckiego. Nic! Wreszcie, zdesperowana, krzyknęłam: alternattore kaputt! Facetowi rozjaśniło się oblicze, zawołał "Aaa! Alternattore!" i zabrał się do roboty.
    Ale może Ty masz i rację - w końcu "kaputt" to niemieckie słowo. :))

    OdpowiedzUsuń