Wróciłam z wakacji. Rachunek zysków i strat - pozytywny. Śnieg - był. Pogoda - piękna (no, poza jednym dniem, kiedy sypało mi śniegiem w oczy i prawie zamarzłam na stoku, ale nie wymagajmy za wiele). Stoki - jak marzenie. Widoki - jak sen jaki złoty. Nogi i ręce - w całości. Rodzina - też. Samochód - bez poważniejszych obrażeń. Kasa - bez manka. Masy mięśniowej tu i ówdzie - więcej. Kilogramów na sobie - mniej. (Wnioski nasuwają się same.) Słowem: wakacje udane pod każdym względem.
Niestety, ostatniego dnia Przyjaciółka zaszalała na stoku i złamała sobie spiralnie kość strzałkową prawej nogi, co pozwoliło jej i jej małżonkowi (oboje są lekarzami) zgłębić zawiłości włoskiego systemu opieki medycznej i dojść do budującego skądinąd wniosku, że u nas nie jest aż tak źle, jak sądzili. Po paru godzinach bezradnego oczekiwania w poczekalni drugiego już szpitala, wyznali wreszcie pałętającym się po korytarzach służbom, że są lekarzami i dopiero wtedy zajęto się nimi w te pędy. Przyjaciółka została fachowo zagipsowana od biodra po stopę, a zajmujący się nią ortopeda, dottore Roberto Cośtam, uznał, że salvo complicazioni (w celu uniknięcia komplikacji), Przyjaciółka musi dźwigać ten gips przez 30 dni. Wspomnienie o Dolomitach nieco się więc wydłuży.
Pomijając jednak opieszałą służbę zdrowia, Włosi okazali się pod każdym innym względem doskonale zorganizowani. Miasteczko, w którym mieszkaliśmy, liczy niewiele ponad 1000 mieszkańców, ale nasze służby miejskie mogłyby się od tamtejszych wiele nauczyć. Kiedy pewnej nocy na Andalo spadło prawie pół metra śniegu, tak że całe miasto było kompletnie zasypane, drogowcy poradzili sobie z tym problemem w przeciągu jednej doby. Już pod wieczór jezdnie były czarne, parkingi i chodniki dokładnie odśnieżone i posypane piaskiem, a nadmiar śniegu wywieziony. Miasto, które żyje z turystów, dba o komfort tychże z zapałem, którego nasze służby miejskie nie dorobią się pewnie i za sto lat. Przekonałam się o tym boleśnie po powrocie - moja uliczka jak była zasypana śniegiem, tak jest nadal, a ten stan jeszcze się pogłębia, bo niebo wciąż sypie śniegiem i przestać nie zamierza. Może pani prezydent powinna dać na mszę, żeby dobre anioły już odpuściły sobie to trzepanie poduszek?
Teraz, jak zwykle po powrocie z urlopu, jestem trochę wyrwana z kontekstu. Przez ponad tydzień nie czytałam gazet, nie zaglądałam do sieci, nie oglądałam wiadomości. Nie wiem, kto jaką aferę rozpętał, kogo na czym przyłapali, kto kandyduje, a komu się odechciało... Nie wiem właściwie nic, poza tym, że pada śnieg, jest minus cztery stopnie i zaczęła się kolejna odsłona spektaklu pt. "Rok szkolny", czyli drugi semestr. I dziwnie mi z tą całą niewiedzą dobrze. Miałabym ochotę ten stan rzeczy przeciągnąć i jeszcze przez chwilę pobyć w świecie, gdzie moim jedynym problemem było to, że zamówione w kawiarni caffe corretto okazało się mocną kawą z dodatkiem grappy (dla abstynentki to naprawdę JEST problem). Pozostać z boku, gdzieś na "offie" i tak "offowo" sobie pożyć. Nie da się?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Witj po szczęsliwym powrocie. Co do włoskiej słuzby zdrowia...hmmm... kto u nas narzeka, niech tam jedzie. :)
OdpowiedzUsuńJak miło znów coś ciekawego poczytać i popglądać piękne widoki...Nareszcie :)
OdpowiedzUsuńEwa
pooglądać (miało być)
OdpowiedzUsuńHej, Jadziu! Ano właśnie. Włoska służba zdrowia dała moim Przyjaciołom do wiwatu. Wielogodzinne wystawanie w poczekalniach, zero komunikacji, bo przecież włoski lekarz nie będzie mówił po angielsku, przerzucanie z jednego szpitala do drugiego... Ciekawe jednak, że solidarność zawodowa działa i tam. Kiedy Przyjaciółka przyznała się, że jest lekarzem, kolegom włoskim wrócił zapał do niesienia pomocy. A kiedy przyznała się, że trochę zna włoski, to już w ogóle była "swoja kobita" i nawijali do niej jak opętani. Po włosku, rzecz jasna. Ale dokumentację medyczną mają wzorcową. Oglądałam i nie mogłam wyjść z podziwu - opis czynności sporządzony został z dokładnością co do minuty: 19.05 - dottore R. C. stwierdził coś tam; 19.08 - dottore R. C. zaordynował coś tam... Rzekłabym, germańska precyzja. ;)
OdpowiedzUsuńWitaj Beatko.Ciesze sie,ze wróciłaś wypoczęta i zadowolona. Ja tez wypoczywam bo złapala mnie grypa. W naszym kraju "kabarecik nadal trwa".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie.Ania
Kabarecik? Eh, właśnie od tego kabareciku odpoczywałam. Ale nie na długo. Już mnie newsy dopadły, choć próbowałam uszy zatykać i powieki zaciskać. ;) Podobno Leppera i Łyżwińskiego sąd skazał na latek parę. Czyżby Temida opaskę zdarła i przejrzała na oczy? ;)
OdpowiedzUsuńJak miło słyszeć dobre wiadomości, mimo komplikacji z nogą Przyjaciółki. Pozdro serd. B
OdpowiedzUsuń