Na różnych zakrętach życia zawodowego powtarzałam sobie: nie ma ludzi niezastąpionych (wersja druga, bardziej obrazowa: cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych). Stwierdzenie to, choć raczej nie poprawia samopoczucia, pozwala jednak przygotować się na "najgorsze" i z odpowiednią dozą godności przyjąć cios w postaci przyjęcia pożegnalnego, podczas którego byli koledzy z byłej pracy zapewniają, że beze mnie to już nie będzie to. No i rzecz jasna, nie jest "to", ale jest co innego, prawdopodobnie wcale nie gorszego. Świat się, w każdym razie, nie wali, firma dalej istnieje, a powiedzenie o cmentarzu i tych, co na nim spoczywają, okazuje się boleśnie prawdziwe.
O ile jednak w życiu zawodowym bycie niezastąpionym można spokojnie między bajki włożyć, o tyle na niwie domowej - bynajmniej! Zwłaszcza gdy się jest Matką Polką (MP), która ma - jak wiadomo - wiele cech, a jedną z nich jest właśnie NIEZASTĘPOWALNOŚĆ. Bo proszę mi wierzyć, nikt, absolutnie nikt nie da się tak bezlitośnie wykorzystywać, jak MP (no, może jeszcze Babka Polka, ale od tej reguły są liczne wyjątki). Co ciekawe, MP wcale nie uważa się za wykorzystywaną, bo wszystko, co robi, robi z poczuciem misji, której nie powstydziłyby się media publiczne, gdyby tylko ludzie płacili abonament. Tymczasem, Matce Polce abonamentu nikt nie płaci, na reklamach bidula nie zarabia, a misję i tak wypełnia, i to z nawiązką.
Przykład? Proszę uprzejmie. Szósta trzydzieści - pobudka. W zasadzie, MP wcale nie musi wstawać, bo pracuje w domu, więc mogłaby sobie leżeć i pachnieć do południa, ale kto wtedy zrobi rodzinie śniadanko? Po śniadanku - sprzątanko i niezbyt udane próby zagonienia do sprzątanka dziatwy. Potem MP z kucharki i sprzątaczki przedzierzga się w kierowcę - z córką na zakupy, z synem na uczelnię (z projektem wielkości połowy Placu Defilad autobusem nie pojedzie), z córką do lekarza, z drugą córką do drugiego lekarza, z synem naostrzyć deskę snowboardową... W międzyczasie powrót do roli kucharki, bo przecież obiad sam się nie zrobi. Jeśli, co daj Boże, nie ma akurat nic do prasowania, około dwudziestej MP mogłaby teoretycznie gwizdnąć na wszystko, kazać rodzinie się bujać i walnąć się z książką na kanapie. Nie zrobi tego jednak, bo w końcu są ferie i to doskonała okazja, żeby spędzić wieczór z dziatwą, która nie musi odrabiać lekcji.
Więc MP szybko kończy wpis na blogu i idzie do kuchni, bo tam najfajniej się gada. Córki już się niecierpliwią i lada moment włączą telewizor, a do tego MP żadną miarą nie może dopuścić. Więc tylko mruczy sobie z cicha pod adresem rodziny: Nie ma ludzi niezastąpionych? Spróbujcie mnie zastąpić!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
I to się, Beato droga, nazywa "życie rodzinne":
OdpowiedzUsuńrodzina żyje i ma sie znakomicie, nawet nie zastanawiając sie nad źródłem swojej "siły napędowej". :)
A MP żyje dzięki rodzinie. To się chyba nazywa symbioza. :)
OdpowiedzUsuńTo aż dwa tygodnie trwają wakacje? Stopy śniegu pod deską i słonka do ogrzania.
OdpowiedzUsuńB.