wtorek, 16 lutego 2010

Głowa pod popiół

 H. Bosch, Obżarstwo, Wikimedia Commons

Dziś ostatki. Mardi Gras, czyli Tłusty Wtorek, który u nas jest Tłustym Czwartkiem i obchodzony jest tydzień wcześniej, bo my, Polacy, uwielbiamy świętować długo i tłusto. A ostatki, gdzieniegdzie nazywane wtorkiem naleśnikowym (Pancake Tuesday), to ostatni akord tego świętowania - popuszczania pasa i objadania się przed - dziś już tylko teoretycznie - czterdziestoma dniami cielesnych wyrzeczeń i umartwień.

Ciekawe... Tradycję wielkiej ostatkowej wyżerki podtrzymujemy i pielęgnujemy z wszystkich sił, ale już jej dopełnienie, czyli post, nieważne wielki czy mały, to już niekoniecznie. Bo nasza zachodnia cywilizacja nie lubi wyrzekać się czegokolwiek. Chętnie i z dużą pomysłowością uczy nas, jak sięgać po to, co nam się należy (a należy nam się bardzo wiele),  kompletnie ignorując te rozdziały w podręczniku życia, które mówią, jak z czegoś rezygnować. Mamy być asertywni, ekspansywni, zaradni, pozytywni, wiecznie młodzi i nieustająco szczęśliwi. By ten błogostan osiągnąć, mamy się afirmować, dowartościowywać i samorealizować. A jedyne, czego nam nie wolno, to zapomnieć o sobie.

W tym kontekście, takie pojęcie jak post (tu wyjaśniam młodemu pokoleniu: nie chodzi o wpis na internetowym forum, ale o "dobrowolne powstrzymanie się od jedzenia w ogóle lub od spożywania pewnych rodzajów pokarmów" - Wikipedia) zakrawa na jakąś niesmaczną (bo postną) prowokację. Po kiego wyrzekać się przyjemności, rezygnować ze zmysłowych rozkoszy, umartwiać ciało, które przecież domaga się, by o nie dbać na wszelkie możliwe sposoby, ze skalpelem chirurga plastycznego włącznie? W parze z niemodnym (wręcz anachronicznym) postem idzie, rzecz jasna, pojęcie ofiary (poświęcenia), które kojarzy się bardzo niemiło i stoi w rażącej sprzeczności ze zdrowym (czytaj: krzepkim) egoizmem, który ma nam zapewniać życie jak w Madrycie.

Współczesny mieszkaniec Zachodu ma zatem pewien kłopot, gdy nadciąga Środa Popielcowa, a wraz z nią nieuchronne podstawianie głowy pod topór, przepraszam, popiół. By tradycji uczynić zadość, niektórzy idą wprawdzie do kościoła poddać się tej pokutnej ceremonii, ale pokory wystarcza na ogół na parę minut, a postu zaledwie na jeden dzień, gdy gorączkowo zastanawiamy się, co to znaczy "raz do syta" i czy przy odrobinie dobrej woli można to interpretować jako "raz, czyli od rana do wieczora". Folgując sobie we wszystkim, stwierdzamy bardzo racjonalnie, że Panu Bogu nasze wyrzeczenia nie są do niczego potrzebne, bo On jest z pewnością ponad to, czy zjemy kotlet czy marchewkę. I pewne tak jest. Podejrzewam jednak, że On patrzy na nas ze współczuciem, bo wie, że nie ma bata - pewnego dnia i tak każdy będzie musiał się czegoś wyrzec. Lepiej się tego nauczyć zawczasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz