niedziela, 28 lutego 2010

Kino poprawności politycznej,czyli dlaczego nie ubawiłam się na "Walentynkach"

Jakoś nie mam ostatnio szczęścia do kina. W piątek obejrzałam popłuczyny po "Franticu" ("Autor Widmo" Polańskiego), a wczoraj - popłuczyny po "To właśnie miłość" ("Walentynki" Garry'ego Marshalla). Ale o ile Polańskiemu mogę jeszcze wybaczyć - ostatecznie, kończył film w okolicznościach mocno niesprzyjających, no i niejako cytował sam siebie, o tyle dla Marshalla nie mam już tak wiele wyrozumiałości.

Dlaczego? Ano dlatego, że pomysł na film zerżnął od Richarda Curtisa ("To właśnie miłość"), ale niestety, swój obraz zrobił w stu procentach po amerykańsku. Efekt? Wyszedł film niezbyt śmieszny, chwilami wręcz nużący, a na dokładkę utopiony w sosie politycznej poprawności. Żeby zadowolić wszystkie możliwe grupy społeczne, Marshall pokazał na ekranie miłość heteroseksualną, homoseksualną, czarno-białą (czyli międzyrasową), a także miłość ludzi w podeszłym wieku, miłość nastolatków i miłość dzieci ze szkoły podstawowej. Jest też wiarołomny mąż, który podrywając, udaje rozwodnika, co kończy się dla niego publiczną kompromitacją w luksusowej restauracji (to nawiasem mówiąc, jedna z lepszych scen filmu).

Humor opiera się na mało zabawnych gagach (nastolatek nakryty w domu ukochanej przez jej matkę, zasłaniający swoje przyrodzenie gitarą) oraz dialogach, które każdy średnio rozgarnięty widz może sam sobie dopowiedzieć i na pewno się nie pomyli. Jakże im daleko do subtelnej ironii i humoru "z cicha pęk" filmu Curtisa! Relacje między postaciami są zarysowane dosyć topornie i od pierwszej (no, może drugiej sceny) wiadomo, że jeden z głównych bohaterów wybrał nie tę babkę, co trzeba, a ta, co trzeba, jest tuż obok. I że na pewno będą razem. Filmu nie ratuje nawet plejada gwiazd od Ashtona Kutchera po Julię Roberts, która zresztą całkiem nieźle poradziła sobie z wyjątkowo (jak na nią) subtelną i mało wygadaną rolą pani kapitan wracającej z misji z Iraku.

W "Walentynkach" większość postaci nienawidzi walentynek, ale i tak wszyscy aż piszczą, żeby dostać różyczkę lub serduszko. Podejrzewam, że podobnie rzecz ma się z komediami romantycznymi. Wielu twierdzi, że ich nie lubi, ale i tak na nie chodzi - o czym świadczyła pełna sala w Cinema City Arkadia. I ja też tam byłam, tylko, kurczę, nie wiem, po co!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz