czwartek, 15 kwietnia 2010

Wielkie dzieło o "wielkiej" rewolucji



Bernard René Jourdan, Prise de la Bastille, Wikimedia Commons

Uprawnione i chwalebne święto braterstwa, przez wieki oczekiwany owoc „rozumu” – tak najczęściej przedstawia się wydarzenia okresu, który był też jednym z najbardziej krwawych w historii i w tragiczny sposób zapoczątkował całą serię rewolucji i konfliktów, które naznaczyły Europę aż do połowy XX wieku.

Każdy naród opiera się na mitologii, która go tworzy i jednoczy, dostarczając mu kluczy interpretacyjnych dla jego własnej historii i przyszłości, pozwalając mu rozumieć samego siebie i odróżniać od innych, dając wspólny aparat pojęciowy.

Naród francuski też ma swoje mity. Jednym z nich jest bez wątpienia rewolucja francuska. Jej chronologia, aktorzy, wydarzenia i piewcy stanowią części składowe tej wielkiej i majestatycznej opowieści epickiej, pozwalając wierzyć, że nie wzięła się ona znikąd.

Oczywiście, w interesie narodu jest kazać błyszczeć swoim mitom, a w interesie tych, którzy przejęli władzę – ukrywać gwałt i bezprawie, na których ją zbudowali.

Ale historia nie pisze się jak mitologia i jej zasadniczy wymóg prawdy nie powinien być obciążony czyimś interesem i względami utylitaryzmu.


Le Livre noir de la Révolution Française; tłum. Beata Biały

Tak zaczyna się blisko dziewięciusetstronicowe dzieło wydane pod redakcją Renaud Escande'a OP, które - jak sam tytuł wskazuje (Czarna księga rewolucji francuskiej) - dalekie jest od powszechnych peanów na cześć rewolucji zwanej wielką. Kto je przeczyta, na pewno dwa razy pomyśli, nim 14 lipca odda się fetowaniu ataku na Bastylię. I nie chodzi tylko o terror, gilotynę i czystki wśród kleru i arystokracji, którym przecież i tak nikt nie współczuje, bo za Burbonów żyło im się aż za dobrze. "Czarna księga" jest naprawdę czarna - tyle na jej kartach pleni się zła, które wykiełkowało w 1789 roku, a potem wydało rewolucyjny owoc sięgający naszych czasów.

Piszę o tym nie przez przypadek. Na moim biurku leży to wielkie tomiszcze, które właśnie dziś, za chwilę, zacznę tłumaczyć. I czuję zabarwiony lękiem respekt przed tak wielkim i (od)ważnym dziełem. Obalanie mitów to rzecz wielce ryzykowna, a ja zamierzam przyłożyć do tego rękę. A zatem - w imię Ojca i Syna...!

4 komentarze:

  1. Beato to rzeczywiście praca na miarę Herkulesa. W.Rewolucja F to skomlikowany, zagmatwany splot wydarzeń przypadkowych i zaplanowanych, gmatwanina doktryn a także ambicji nonkonformistów. Podziwiam Cię i życzę powodzenia, a rzecz chętnie przeczytam, choć jak sądzę trudna to "cegła" do strawienia nawet dla Francuza.

    OdpowiedzUsuń
  2. O, tak. Ta "cegła" jest ciężka jak blok żelbetonu. Dziękuję za życzenia, trzymaj kciuki, bo bardzo mi się to przyda. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu historię zawsze piszą zwycięzcy. Z czasem zaciera się każdy ogram zbrodni.

    Taki np. Aleksander Wielki jest postrzegany obecnie całkiem pozytywnie. Co się chłop namordował to jego. Całkiem nieodległa historia "bloku wschodniego" też jest niezłym przykłądem.

    Pogląd, że Państwo rodzi się z terroru i rodzi kolejny terror też nie jeste specjalnie propagowany przez polityków i media :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wygląda na to, że dzisiejsza Republika Francuska nadal czuje niemal organiczną więź ze swoją praprababką. Posiada też jej niektóre cechy, jak choćby obsesyjnie pielęgnowany fundamentalizm laicki. 14 lipca święty Ludwik musi przewracać się w grobie.

    OdpowiedzUsuń