środa, 28 kwietnia 2010

Jak się pisze historia

Historia się pisze przez "samo h". I na tym się kończy "samo-pisanie-się" historii. Bo poza tym, piszą ją ludzie. I jest to zjawisko fascynujące, którego zgłębianie może doprowadzić tylko do jednego: człowiek przestaje ufać jakimkolwiek podręcznikom, monografiom i innym dziełom o dziejach. W każdym razie, ROZSĄDNY człowiek nie ufa im bezwzględnie, bo wie, KTOŚ TO KIEDYŚ NAPISAŁ i jest to tylko wersja tego ktosia, która na pewno nie jest jedyną istniejącą.

Tak mnie wzięło na rozważania o historiografii, bo primo, ślęczę nad tą "Czarną księgą rewolucji francuskiej", gdzie aż roi się od dowodów na to, że historykom ufać nie należy, a secundo, dostałam do przeczytania pewną pracę doktorską. Praca dotyka historii stosunkowo świeżej, bo sprzed mniej więcej 30 lat, a konkretnie młodzieżowych ruchów opozycyjnych w Gorzowie Wielkopolskim. Trafiła zaś do mnie, bo tak się składa, że "młodzieżowe ruchy opozycyjne w Gorzowie Wielkopolskim" są mi jakoś tam bliskie, choćby ze względu na to, że jednego takiego młodego opozycjonistę z Gorzowa poślubiłam - oczywiście, jak jeszcze był młody, czyli - hmm (wybacz, Kochanie) - dosyć (na wszelki wypadek to zrelatywizuję) dawno temu.

Rozdział, który mnie najbardziej zainteresował, dotyczył gorzowskiego harcerstwa "niezależnego". Przede mną pracę tę czytało już parę innych osób - uczestników opisywanych wydarzeń, i każda naniosła jakieś poprawki. Ja także coś tam skorygowałam, mój ślubny też. Sporo się przy tym napociliśmy, ustalając, "czy to było w 1983 czy w 1985", "czy oni was zgarnęli 14-go grudnia, czy może później". I szczerze mówiąc, pewności nie mieliśmy...

Tu dochodzę do sedna. No bo powiedzmy to sobie otwarcie - współtworzyliśmy pracę, było, nie było, naukową. Doktorską. Która trafi do jakichś tam archiwów. Na którą inni będą się kiedyś powoływać. Która stanie się ŹRÓDŁEM. A my co? Nie dość, że komentarze i poprawki tych, co czytali przed nami, czasem budziły nasze wątpliwości, to nawet my sami, choć przecież BYLIŚMY, WIDZIELIŚMY, PRZEŻYLIŚMY, nie jesteśmy pewni. Bo, po prostu - nie pamiętamy. W każdym razie, nie pamiętamy zbyt dokładnie. I każdy z tych, co byli, widzieli, przeżyli pewnie pamięta to jakoś inaczej. Inaczej rozkłada akcenty, inaczej plasuje tam siebie. Inaczej pisze tę historię. Która, niestety, sama się nie napisze.

4 komentarze:

  1. Otóz to! Podobno - zdaniem policjantów - każdy naoczny świadek widzi co innego i fakt, że jest "naocznym" bynajmnie nie dowodzi, że absolutnie wiarygodnym.
    A teraz - wyobraxmy sobie te wszystkie "poprawki" jakie wnosza "naoczni świadkowie" po upływie wielu lat? Skóra cierpnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. W środowisku prawniczym funkcjonuje powiedzenie "łże jak naoczny świadek". Daje do myślenia, prawda? :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy ktoś jeszcze pisze kroniki i pamiętniki na bieżąco ?
    Chociażby te z tłem rodzinnych wydarzeń?
    ślęczę teraz usiłując odczytać kronikarskie zapiski babcine.
    Widzisz, Beato, że wówczas warto było chociażby w agendzie-kalendarzu czynić notatki, a następnie go chować. Robiłam to kiedyś. mam kilka roczników. Niestestety moje lenistwo zwyciężyło moje chęci.

    PS.chyba odkryłam. Z przeglądarki Safari mogę pisać komentarze, niestety ona nie ma korrektora błędów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Setki razy obiecywałam sobie, że będę robiła notatki - systematycznie, dzień po dniu, nawet jeśli pod niektórymi datami miałabym zapisać jedynie: "Nic" (taką adnotację zrobił w swoim dzienniku Ludwik XVI pod datą 14 lipca 1789 roku!). Oczywiście, wyszło z tego... nic. ;)

    OdpowiedzUsuń