Taksówkami jeżdżę rzadko – właściwie wyłącznie wtedy, gdy bladym świtem muszę się udać na lotnisko, a mąż z tajemniczych powodów nie może mnie tam dostarczyć naszym autem. Ostatnio przejechałam się wczoraj, na Okęcie i – paręnaście godzin później – z Okęcia. W obu przypadkach trafili mi się taksówkarze z gatunku rozmownych, dzięki którym moja wiedza o świecie znacznie się wzbogaciła.
Dowiedziałam się na przykład, że zawód taksówkarza jest obarczony licznymi ryzykami, wśród których poczesne miejsce zajmują psychopatyczni klienci (tu poczułam się nieswojo). Te wraże istoty wyładowują swoje frustracje na Bogu ducha winnym kierowcy taksówki. Nie wiedzieć czemu, prym wiodą w tym kobiety - „Wychodzi taka z biura, przez cały dzień pałowana przez szefa, to teraz musi pokazać, że ona tu rządzi”.
Nie dopytywałam się, czy słowo „pałowana” zostało użyte metaforycznie. Cieszyłam się tylko, że mnie te zarzuty chwilowo nie dotyczą, bo wyszłam nie z biura, a z domu, gdzie ze względu na wczesną porę (piąta rano) nikt mnie nie „spałował”. Słuchałam potulnie potoku żalów, powoli nabierając przekonania, że zawód taksówkarza wykonują wyłącznie idealiści (zarabiają tyle co nic, a właściwie dopłacają do interesu) i masochiści (czerpią ponurą satysfakcję z bycia dręczonym przez hordy wściekłych bab).
Do tych atrakcji werbalnych doszła jeszcze jedna, dzięki której na lotnisko dojechałam półżywa ze strachu. Otóż przez cały czas, nie przerywając monologu, taksówkarz wykonywał jakieś tajemnicze czynności, polegające na wciskaniu różnych guziczków na urządzeniu zawieszonym obok deski rozdzielczej. Przyjrzałam się bliżej i wydedukowałam, że wpisywał tam informację, dokąd jedzie i kiedy tam będzie, by dyspozytor mógł mu niezwłocznie nagrać kolejnego klienta. Niby fajnie. Sęk w tym, że by tę operację wykonać, prowadził jedną ręką, a wzrok (jak się domyślam) latał mu od przedniej szyby do klawiaturki, od klawiaturki do przedniej szyby. Tik-tak, tik-tak.
Nie śmiałam poprosić, by się skupił na jeździe, porzucając klawiaturkę na rzecz przedniej szyby i ciągnącej się przed nią drogi. Nie spytałam, dlaczego zwykły kierowca nie może trzymać przy uchu komórki, a taksówkarzowi wolno prowadzić jedną ręką, drugą pisząc coś w rodzaju esemesa. Nie wydałam też z siebie żadnego okrzyku, gdy taksówkarz hamował z piskiem opon przed czerwonym światłem, które zauważył w ostatniej chwili (pisanie absorbuje). Nie zrobiłam tego wszystkiego, żeby nie dołączyć do długiej listy psychopatek, które tak zatruwają życie szlachetnego taksówkarza. Co będę człowieka pałować!
piątek, 10 lutego 2012
Taksówkarz à la polonaise
Etykiety:
jazda samochodem,
marudzenie,
narzekanie,
obyczaje,
taksówka,
taksówkarz,
taxi
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz