Na święta pokroju Walentynek zżymałam się wielokrotnie. Że komercha, że nie nasze, że marketing, że w ogóle ściema. Obecność czerwonych serduszek wszędzie z wyjątkiem mojej lodówki nieodmiennie budzi we mnie pobłażliwe rozbawienie pomieszane z irytacją. Ostatnio jednak zauważyłam, że zmieniły się proporcje – irytacji jakby mniej, rozbawienia jakby więcej.
Co ciekawe, w miarę zbliżania się 14 lutego pojawia się także coś w rodzaju wyrzutu sumienia, który po bliższym zdiagnozowaniu, można streścić następująco: Walentynki tuż, a JA NIE MAM PREZENTU! Sumienie wspierane jest aktywnie przez potomstwo, które najwyraźniej nie zadaje już sobie pytań na temat celowości tego święta-nie-święta, za to bombarduje mnie pytaniami typu „Co kupiłaś tacie na Walentynki?”
Co. Nie - czy. Zatem odpowiedź w stylu „odczepcie się, toż to czysta komercja” nie wchodzi w grę. Co gorsza, okazuje się, że moja męska połowa ma podobnie. I choć on z całą mocą podkreśla, że Walentynki nic a nic go nie obchodzą, mnie dochodzą słuchy, że „a ja wiem, co ci tata kupił, ale nie powiem”. Czytaj: zasuwaj, matka, do sklepu, bo będzie obciach.
Więc zasuwam. Kombinując jak koń pod górę, żeby przypadkiem nie kupić czegoś choć odrobinę przypominającego serduszko. A jednocześnie, żeby było: niebanalne, choć bezpretensjonalne, zabawne, choć w dobrym guście, słodkie, choć nieociekające lukrem (metaforycznie, rzecz jasna), wysokiej jakości, choć nieprzesadnie drogie… Ilość kryteriów, które ów prezent musi spełnić, sprawia, że zakupy przypominają bieg z przeszkodami po ciemku.
Czasem się udaje, a czasem nie. Jak było w tym roku, trudno stwierdzić jednoznacznie, kiedy się ma tak kulturalnego męża jak mój PiW. Natomiast muszę wyznać, że tegoroczne Walentynki zaliczam do udanych z jednego zasadniczego powodu. Otóż proszę sobie wyobrazić, że byłam na randce! Co – wyznaję z pewnym zażenowaniem – w moim wieku już nie zdarza się nagminnie. Randka była legalna – z własnym ślubnym. Romantyczna, choć nie nazbyt sentymentalna. Słodka, choć nieociekająca lukrem. Wysokiej jakości, choć nieprzesadnie droga…
Jednym słowem – RANDKA DOSKONAŁA. Czego i Państwu życzę.
środa, 15 lutego 2012
Niekomercyjne, acz wymierne korzyści z Walentynek
Etykiety:
dzień zakochanych,
komercja,
małżeństwo,
miłość,
prezenty,
randki,
święto,
Wlaentynki
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz