Fot. I. Grosjean, Wikimedia Commons
I po świętach. Bóg narodził się po raz dwa tysiące któryś - dokładnie nie wiadomo który, bo podobno wokół dokładnej daty mnożą się kontrowersje. Pewne jest natomiast, że betlejemski cud nie wydarzył się wtedy, kiedy się podobno wydarzył, a informacji tej udzielił mi mój chrześniak-kleryk, więc zakładam, że wie, co mówi - w końcu jest blisko źródła. W sumie, rzecz nie ma najmniejszego znaczenia, bo nie o daty w tym wszystkim przecież chodzi, choć niektórzy na pewno zacierają ręce, że durni katolicy mają za swoje - najpierw Darwin im dołożył, teraz spece od chronologii.
Cóż, jako durna katoliczka, przyjmuję to z olimpijskim spokojem i nawet cieszę się, że z tymi datami tak wyszło. Bo jeśli Jezus urodził się - jak donoszą najnowsze odkrycia - parę lat wcześniej niż nam się zdawało, to dziś jesteśmy już w okolicach roku 2014. A to oznacza, że: primo, jest już po Euro 2012 i możemy spokojnie zapomnieć o kolejnej (nieuchronnej) kompromitacji naszych orłów, a secundo, że przepowiadany na rok 2012 koniec świata już nastąpił i ludzkość może sobie spokojnie dalej popełniać głupstwa. Do czasu, moi drodzy, do czasu. A tymczasem...
Tymczasem, skrada się ku nam Nowy Rok (dla ułatwienia, przyjmijmy, że nosi on jednak numer 2010). I jak zwykle, ludzkość zadaje sobie pytanie, jaki ten rok będzie. Wczoraj, w poczekalni u lekarza, usłyszałam, jak jedna pani drugiej pani życzyła "żeby ten rok był wyjątkowy". Ja tam nie wiem, co ta pani miała na myśli, ale "wyjątkowość" można interpretować rozmaicie. I szczerze mówiąc, bardzo mi to przypomina życzenie "obyś żył w ciekawych czasach". Jak na mój gust, nasze są wystarczająco ciekawe, czego dowiedli bracia Czesi, legalizując u siebie posiadanie hery i marychy. Nie wątpię, że dzięki tej światłej decyzji, nowy rok będzie u nich bardzo ciekawy...
U nas też na pewno będzie interesująco, chociażby dlatego, że czekają nas wybory, a to gwarantuje rewelacyjny spektakl z gatunku reality show skrzyżowanego z political fiction. Niektórzy kandydaci już się ujawnili (nawet na bilbordach), inni jeszcze się czają, nie chcąc pozbawiać nas frajdy wynikającej z suspensu. Jeśli kogoś rażą użyte w tym akapicie anglicyzmy, to bardzo przepraszam. Informuję, że używam ich świadomie, żeby się dostroić do kampanii jednego z już ujawnionych kandydatów, który na swoich plakatach porównuje się do Baracka Obamy. Ode mnie - punkt za poczucie humoru.
W ubiegłym roku sporządziłam listę postanowień noworocznych. Czytam ją dziś z pobłażliwym uśmiechem i cichą radością, że wielu z jej punktów nie zrealizowałam. Były - że tak się wyrażę - nazbyt "wyjątkowe". Dziś moja lista jest krótka - zawiera tylko jeden punkt: NIE ZMARNOWAĆ TEGO ROKU. Czego sobie i Państwu z serca życzę.
Witaj Droga Beatko.
OdpowiedzUsuńJa równiez żadnych postanowień. Tobie i sobie życzę by nasza droga życiowa była owocnym spacerem po ogromnym parku jakim jest świat.
Pozdrawiam. Do miłego.Ania
Aniu, obyśmy podczas tego spaceru omijały(li) rośliny trujące, kłujące i parzące. A spożywając owoce, unikały(li) przejedzenia. :)) Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBeato - postanowienia podejmuje ad hoc, bo wszystkie podejmowane wczesniej bywały zapeszone.:)
OdpowiedzUsuńWitam Cie w Nowym 2010 roku przy akompaniamencie piekielnej kanonady za oknem.:)
Jadziu, a ja delektuję się ciszą i śniegiem za oknem, za którym Warszawa odsypia sylwestrowe szaleństwa. Dobrego roku! :)
OdpowiedzUsuńNie zmarnować, wystarczy:) Pozdrawiam z Gdańska :)
OdpowiedzUsuń