poniedziałek, 14 grudnia 2009

Zdrowia, szczęścia, pomyślności...

Dokonałam dziś nie lada wyczynu.Własnoręcznie zaadresowałam około czterdziestu kopert, do kopert tych włożyłam wyprodukowane przez siebie świąteczne kartki, na każdej wcześniej napisawszy kilka słów od serca. Po czym, nie zważając na śnieg i mróz, udałam się na pocztę, doszłam do urzędu, nie złamałam po drodze nogi (ślisko, oj, ślisko!), odstałam swoje, kupiłam znaczki i całość mojej radosnej twórczości powierzyłam Poczcie Polskiej. Ufff!

Żywię, oczywiście, głęboką nadzieję, że Poczta Polska sprawi się jak trzeba i moje kartki dofruną gdzie trzeba kiedy trzeba. Czyli przed świętami. Zawsze bowiem wkurzają mnie życzenia radosnych świąt, które otrzymuję, gdy po świętach pozostało już mniej lub bardziej radosne wspomnienie. A kiedy jest ono faktycznie mniej niż bardziej, nie mogę się oprzeć ponurym myślom, że gdyby życzenia dotarły na czas, to kto wie, może byłyby bardziej niż mniej?

No, ale do świąt jeszcze 10 dni, zatem - jak mawia mój przyjaciel Francuz - "jest szans" (an należy tu czytać z francuska, czyli nosowo). Resztę życzeń wyślę drogą elektroniczną, brak adresów pocztowych kompensując adresami e-mailowymi i radując się w duchu, ileż to lasów przy okazji uratuję. W zasadzie, mogłabym ograniczyć się wyłącznie do e-kartek, ale fajnie jest choć raz do roku wyjąć ze skrzynki na listy coś, co nie jest rachunkiem lub wezwaniem do urzędu... Lasami przejmuję się więc jakby połowicznie i mało konsekwentnie, na swoje usprawiedliwienie mając jedynie to, że intencje moje szlachetne, a życzenia na kartkach szczere.

A skoro już mowa o życzeniach, to muszę przyznać, że do drukowania własnej, gotowej kartki skłonił mnie, między innymi, tytaniczny wysiłek, jaki musiałam dwa razy do roku wkładać w komponowanie i wypisywanie oryginalnych i zróżnicowanych życzeń. I nie było zmiłuj - za każdym razem potykałam się o zdrowie, szczęście i pomyślność, które - choćbym nie wiem, jak się starała - same pchały się pod pióro. Atawizm jakiś czy co? Efekt był taki, że pod koniec wypisywania kartek po dziurki w nosie miałam: szczęścia, zdrowia, pomyślności, wiary, nadziei i miłości... oraz paru innych cudownych i pożądanych stanów ludzkiej egzystencji.

A przecież Ernest Hemingway stwierdził kiedyś w przypływie geniuszu, że szczęście to po prostu dobre zdrowie i kiepska pamięć. Ergo, należałoby chyba życzyć bliźnim serca jak dzwon i Alzheimera. Obawiam się jednak, że takie życzenia mogłyby się nie przyjąć. Tym bardziej, że ten sam Hemingway utrzymywał, że szczęście to stan niezwykle rzadki u ludzi inteligentnych. Inaczej mówiąc, życząc komuś szczęścia, stawiamy pod znakiem zapytania jego IQ. Masz babo placek!

Dlatego wybieram opcję bezpieczną - żadnego zdrowia i szczęścia. Chyba, że na Twoją, drogi Czytelniku, odpowiedzialność!

PS Ale tegoroczną kartkę zamieszczę tuż przed Wigilią. Teraz to byłby falstart.

4 komentarze:

  1. A to synchronizacja, bo ja robię właśnie to samo. Zastanwiam się tylko jak skomprymować trochę świeżego alpejskiego powietrza. ;)
    à l`attack!

    OdpowiedzUsuń
  2. Alpejskiego powietrza, Basiu, to pewnie masz pod dostatkiem. Pytanie, jak je zamknąć w kopercie/paczce, żeby listonosz się nie skusił. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Obawiam się, że po miażdzącej krytyce NIK nt działalności Poczty Polskiej z dotarciem świątecznych kartek na czas może być mały problem. Chyba lepiej zatrudnić gołębie :)
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  4. Przy tej pogodzie? Musiałabym serca nie mieć, żeby gołębiami się wyręczać. Zamarzłyby w połowie drogi - np. do Szwajcarii. ;)Trudno, zdajmy się na łut szczęścia (który jest ponoć lepszy od funta rozumu).

    OdpowiedzUsuń