niedziela, 13 grudnia 2009

Trzynastego...

... nawet w grudniu jest wiosna. Tak śpiewała Kasia Sobczyk w 1967 roku. Nie przewidziała, że w roku 1981 nawet w maju wiosną będzie cieszyło się niewielu. A trzynasty grudnia wjedzie do historii opancerzonym SKOT-em.

Ten SKOT był pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam z mojego okna przy ulicy Belwederskiej, rankiem 13 grudnia 1981 roku. Stał na środku skrzyżowania, lekko przyprószony śniegiem, wielki i groźny. Wtedy jeszcze myślałam, że to czołg, ale luki w wiedzy o militariach szybko się wypełniły. Nawiasem mówiąc, moje słownictwo wzbogaciło się jeszcze o parę innych słów: koksownik, godzina milicyjna, rozmowy kontrolowane, internowanie... Dla nastolatki, którą wówczas byłam, "stan wojenny" był równoznaczny z wojną i potrzebowałam trochę czasu, by zrozumieć, dlaczego żołnierze, przetrzepujący mi plecak na skrzyżowaniu Dolnej z Belwederską, noszą polski mundur...

Dziś rano, przy śniadaniu, pytam dzieci: - Wiecie, jaka dziś rocznica? Chwila konsternacji, więc podpowiadam: trzynasty grudnia, wtedy też była niedziela... Wreszcie, olśnienie i między "podaj mi miód" a "czy mogę prosić o twaróg" pada: "stanu wojennego". Bez specjalnych emocji, z lekkim zniecierpliwieniem, że matka przy niedzielnym śniadaniu przepytuje z historii. Tak, z historii - takiej samej jak bitwa pod Grunwaldem czy 1 września 1939. Pyta o coś, co wydarzyło się, nim przyszli na świat, a więc lata świetlne temu...

Popołudniu kupowałam prezenty pod choinkę. W Arkadii tłumy, żeby zaparkować, trzeba było krążyć po parkingu przez kilkanaście minut w nadziei, że ktoś odjedzie. Nie cierpię centrów handlowych, mam alergię na zakupy, a takie dni jak dzisiejszy tylko ten stan potęgują. Tłok, ścisk, ogłuszająca muzyka, feeria barw i świateł, od których można dostać epilepsji.

Snuję się od sklepu do sklepu, coraz bardziej znudzona, coraz bardziej ogłupiała i wściekła. I nagle, pośród całego tego przedświątecznego chaosu - wspomnienie tamtego grudniowego poranka. Głuchy telefon,  skandowane w radiu przemówienie, puste, zaśnieżone ulice. Płonący koksownik i SKOT. I towarzyszący temu wszystkiemu strach...

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk komórki - telefonu, który głuchnie tylko wtedy, gdy tego zechcę lub gdy zapomnę naładować baterię. Wokół mnie setki młodych ludzi, którzy nie znają słowa "koksownik", przeciskało się między półkami uginającymi się od nikomu niepotrzebnych rzeczy. Bynajmniej nie na kartki. Kto wie, może dla tych młodych "trzynastego nawet w grudniu jest wiosna". Może znów...?

3 komentarze:

  1. "Koksownik" - i inne nieznane słowa - niechże pozostaną w słowniku historycznym Polski.
    I niechże wreszcie dla wszystkich będzie wiosna.
    A jesli można Beato - http://www.wiadomosci24.pl/artykul/o_co_kto_walczyl_jesli_walczyl_118967.html

    Taka zwyczajna zwyczajność owych czasów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wówczas rolka papieru toaletowego była wspaniałym prezentem nawet po choinkę. Każdy cieszył się ze wszystkiego co udało się upolować i zakupić, a obdarowany z prezentu. A dziś? skaranie boskie! "alergia", tak kupowanie jak i wymyślanie co? a potem udawanie, że prezent świetny. Tutaj jest akcja "podaruj drugi raz" oddaje się te "chybione" prezenty do Caritasu . Pozdro BasiaRK

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, niech dla wszystkich będzie wiosna. Ale nie zapominajmy o tamtej zimie - ku przestrodze.

    A wiesz, Basiu, zupełnie nie pamiętam, co dostałam pod choinkę w tamto Boże Narodzenie 1981 roku. Pewnie piżamę albo sweter - prawdziwy rarytas, zwłaszcza jeśli nie był szaro-bury. :) U nas też jest akcja "podaruj drugi raz" - moje dzieci właśnie robią przegląd zabawek, żeby zrobić z nich świąteczne paczki dla dzieciaków z naszej parafii.:)

    OdpowiedzUsuń