Kilka lat temu trafiła mi się podróż do Jordanii. Wśród wielu punktów na mapie tego kraju, które udało mi się odwiedzić, była też góra Nebo. Tak, właśnie ta, z której Mojżesz ukazywał narodowi wybranemu Ziemię Obiecaną. Ciekawe, że w naszym języku Nebo brzmi prawie jak niebo. Ale ja nie o tym...
Na górze Nebo stoi krzyż. Jest bardzo piękny - przypomina ni to drzewo, po którym wspina się wąż, ni to człowieka o rozpostartych ramionach, któremu nad głową wężowe sploty utworzyły aureolę.
Właśnie wtedy, na górze Nebo, medytując pod tym krzyżem, uświadomiłam sobie, jak szczególne miejsce w historii zbawienia zajmuje drzewo. Na początku - drzewo wiadomości złego i dobrego, którego korzenie tkwiły pewnie w piekle, zaś korona szumiała w niebie. Potem - drzewo, z którego ubogi cieśla zrobił kołyskę dla swego-nie swego syna - przyszłego cieśli. Wreszcie - drzewo, z którego dłonie jakiegoś nieznanego rzemieślnika wyciosały krzyż...
Czasem przychodzi mi do głowy, że to ciągle jedno i to samo drzewo. Drzewo, które od początku świata uparcie wydaje owoce. I tylko od nas zależy, po który owoc sięgniemy - zły czy dobry.
Z okazji narodzin Najsłynniejszego Cieśli Świata, życzę każdemu z Was, byście doszli do swojej Ziemi Obiecanej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Beato - wyjatkowej urody pastorałka; nawet mnie, cyniczkę, za serce chwyta. :)
OdpowiedzUsuńInteresujące przemyślenia, Beato.
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt! :)
Piękne. Zamyśliłam się. Wzruszyłam.
OdpowiedzUsuńEwa
Góra Nebo to miejsce naprawdę szczególne. Jej nazwa, tak naprawdę, wywodzi się od imienia babilońskiego bóstwa Nabu (Nebo to hebrajska forma tego imienia) - boga mądrości i... pisarzy. :)
OdpowiedzUsuń