wtorek, 8 grudnia 2009

O Mikołajku, mikołajkach i nowych początkach (kolejność przypadkowa)

No, to znalazłam moje nowe "oczko w sieci". Sieci, czyli necie - z prefiksem "inter", który to prefiks na ogół oznacza "pomiędzy". I to by się, w zasadzie, zgadzało, bo internet to coś pomiędzy rzeczywistością a nierzeczywistością, przestrzeń, której nie rozumiem, choć poruszam się po niej dosyć sprawnie. I tylko pytanie, czy poruszam się w jakimś określonym celu i kierunku...

Ale wracając do mojego "oczka w sieci"... Idąc za radą przyjaciela, który - w przeciwieństwie do mnie - internet doskonale rozumie, wybrałam to właśnie miejsce, by po raz kolejny "zacząć od początku". Moje poprzednie "oczka" to już tylko wspomnienie - miłe, nie powiem, ale byłe. To jest moje hic et nunc. Na jakiś czas.

Żeby jednak "nowy początek" nie był tak stuprocentowo refleksyjny (co na ogół oznacza: pozbawiony treści), teraz słów kilka o tym, co w grudniu najgłośniej w trawie piszczy. Metaforycznie, rzecz jasna, bo kto widział w grudniu trawę? Eee... właśnie sobie uświadomiłam, że widziałam, i to nie tylko trawę, ale... kaczeńca! Jednego, fakt, ale za to żywego i żółciutkiego, malowniczo kwitnącego nad uroczą strugą płynącą przez wieś Buda Ruska na Sejneńszczyźnie. Było to 2 grudnia tego roku, a więc w porze, gdy nikt przy zdrowych zmysłach kaczeńców nie szuka. Ja też nie szukałam, sam się znalazł i dał mi do myślenia. Może z tym globalnym ociepleniem to nie do końca ściema?

Wracając jednak do tego, co w grudniowej trawie piszczy, stwierdzam bez wahania, że najgłośniej piszczy w niej święty Mikołaj. I to bynajmniej nie z własnej woli, ale z woli handlowców i speców od marketingu, którzy eksploatują biednego starca w sposób zupełnie pozbawiony litości. Podejrzewam, że za równie eksploatowanym reniferem w końcu ujmą się obrońcy praw zwierząt. Ponieważ jednak nie istnieje żadne stowarzyszenie broniące praw świętych, Mikołaj z Myry musi się pogodzić z tym, że stał się Mikołajem z Laponii, po drodze przechodząc upokarzającą metamorfozę w potrząsającego dzwonkiem krasnala. Panie, widzisz i nie grzmisz?!

Trzeba jednak przyznać, że specjaliści od robienia biznesu na świętach miewają czasem niezłe pomysły. Zaliczam do nich sprezentowanie narodowi na mikołajki film pod znamiennym tytułem "Mikołajek". Kto czytał, wie, o czym piszę. Kto nie czytał, niech szybko przeczyta cykl o Mikołajku, a potem niech idzie do kina. W tej kolejności! Ja, idąc na film, byłam jednym wielkim sceptycyzmem. Jak oddać na ekranie specyficzny humor "Mikołajka", klimat Francji lat 60.? Jak zebrać w spójną całość luźne historyjki, składające się na książki Goscinny'ego? Mission impossible! A jednak - possible. Film świetny, "klimatyczny", uroczy i zabawny. Chwilami śmiałam się do łez, a fakt, że wraz ze mną śmiała się moja 16-letnia Zośka i 12-letnia Baśka, to chyba najlepsza recenzja. Chapeau bas!

3 komentarze:

  1. To może także moje córki 15-letnia i 7-letnia będą się równie dobrze bawiły?

    OdpowiedzUsuń
  2. Głowy nie dam - z ostrożności procesowej, ale sądzę, że tak. Na naszym seansie cała sala bawiła się doskonale - bez względu na wiek. A cytaty z "Mikołajka" weszły do kanonu. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. moja próba techniczna po zmianie platformy- i odnowieniu hasła na google

    OdpowiedzUsuń