czwartek, 1 września 2016

Moja Ryska Przygoda. Krótka refleksja o tożsamości


Żeby ktoś się nie poczuł zrobiony w konia, od razu powiem, że rzecz będzie o mojej tożsamości, a nie o tożsamości Bourne'a. Nic sensacyjnego. Żadnej amnezji. Tożsamość. Czyli to, co się na mnie składa.

A składa się, między innymi, pamięć. Moja ulubiona część tożsamości, zwłaszcza po lekturze "Pamięci i tożsamości" św. Jana Pawła II (polecam!). Dla Bourne'a też miała niebagatelne znaczenie (pamięć, nie książka). Ale ja nie o tym. Ja o innej pamięci, nie tej, jak mam na nazwisko, czy co jadłam na śniadanie (zwłaszcza, że dziś akurat nic nie jadłam, więc nie ma co pamiętać). Chodzi o pamięć zbiorową.

Bo dziś jest pierwszy września. A ja, po raz pierwszy odkąd żyję na planecie Ziemia, pracuję niemal wyłącznie z cudzoziemcami. I po raz pierwszy dla moich kolegów z pracy nie było oczywiste, że pierwszy września to coś więcej niż pogrążone w rozpaczy dzieciaki, bo rok szkolny się zaczął. Że za tą datą kryje się inny dramat, dramat całego narodu, dramat, który będzie trwał na wieki w zbiorowej pamięci historycznej, dzięki indywidualnej pamięci takich jak ja. Przez krótką chwilę poczułam się sama. Bo nikt ze mną tej pamięci nie dzielił.

Takich chwil przeżyłam tu już kilka. Dwudziesty ósmy czerwca. Piętnasty sierpnia. Trzydziesty pierwszy sierpnia... Nie mam pretensji do kolegów. Oni też mają swoje daty, o których ja nie mam pojęcia. Czasem się nimi dzielimy. Czasem nawet razem świętujemy, jeśli data jest z tych radosnych, a ci, dla których jest ważna, tego chcą. Ale te celebracje, choć miłe, nie są w stanie stworzyć poczucia wspólnoty. Chociażby dlatego, że o Bitwie Warszawskiej muszę opowiadać po angielsku. I że w ogóle muszę opowiadać, bo bez mojej opowieści piętnasty sierpnia nic by dla nikogo nie znaczył.

No i jak mam im zaśpiewać "Jedzie, jedzie na Kasztance" tak, żeby zrozumieli? I żeby nikt mnie nie
pytał, kto to był ten Komendant. Chief jakiś? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz