piątek, 13 stycznia 2012

Aniela Dulska to ja

Naprawdę, nie sądziłam, że kiedyś wypowiem takie zdanie. Pani Bovary to ja – to co innego! Skoro nawet Flaubert tak mówił… Była wprawdzie niezrównoważoną i egzaltowaną histeryczką, która skończyła marnie, ale przynajmniej można ją nazwać osobą nieprzeciętną, pełną namiętności romantyczką. Ale Aniela D.? Ta drobnomieszczańska hipokrytka? Specjalistka od prania brudów we własnym domu?

A jednak. Wczoraj, po obejrzeniu spektaklu „Moralność pani Dulskiej” w warszawskim teatrze Współczesnym, musiałam zweryfikować swój stosunek do pani Anieli. I w ogóle pozbyć się wszystkich klisz i stereotypów narosłych wokół tragifarsy mieszczańskiej Zapolskiej. Musiałam przyznać – z satysfakcją, nie powiem – że nawet z tak do cna ogranej lektury szkolnej można zrobić coś świeżego i dającego do myślenia.

Tu składam ukłon w stronę Agnieszki Glińska, która ten spektakl wyreżyserowała. Przeniosła „Dulską” w lata 20.-30. ubiegłego wieku, mocno odkurzyła i zinterpretowała na nowo. Nie czyniąc gwałtu na tekście, wprowadziła kilka sprytnych zabiegów, które spowodowały, że mimo lekko archaicznego już języka, tekst brzmi nad podziw współcześnie. Te wszystkie „mamcie”, „ciotunie”, „pensje”, „kokoty” podawane są z lekkością i dystansem, jakby aktorzy puszczali do nas oko. Atmosfera domu Dulskich jako żywo przypomina współczesne M3, 4 lub 5, gdzie każdy mówi bardziej do siebie niż do innych, wszyscy gadają równocześnie, nikt nikogo naprawdę nie słucha. A kiedy już dojdzie do głośnej awantury, głównym zmartwieniem jest to, by jej nie usłyszeli sąsiedzi za ścianą. Bo te nasze ściany przecież takie cienkie…

Scenografia – skromna, rzekłabym – minimalistyczna. I dobrze – po co inna? Obsada – świetna, choć jeszcze mało znana (większość aktorów widziałam na scenie po raz pierwszy, może dlatego, że dawno nie byłam we Współczesnym, ale informacje zaczerpnięte z sieci zdają się potwierdzać, że to młody zespół). Właściwie trudno by mi było wymienić słabą rolę – oklaski dla wszystkich, a zwłaszcza dla Marcina Januszkiewicza w roli Zbyszka, Moniki Pikuły w roli Hesi, Weroniki Nockowskiej jako Julasiewiczowej... - za chwilę wymienię całą obsadę. No, dla wszystkich, po prostu! A przede wszystkim dla Moniki Krzywkowskiej – wspaniałej Anieli Dulskiej.

Anieli, którą – wbrew doświadczeniom wyniesionym ze szkolnej lektury i wcześniejszych inscenizacji – musiałam odczytać na nowo. Dostrzec w niej osobę o wiele bardziej złożoną niż podpowiadają klasyczne i mało – jak widać – wnikliwe interpretacje tekstu Zapolskiej. Kobietę, której nie polubiłam, ale której umiem współczuć. Z którą mogę się – choć niechętnie – utożsamić.

Interesujące doświadczenie. Polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz