niedziela, 27 listopada 2016

Moja Ryska Przygoda. Adwent po łotewsku


Ręczna robota




Ku mojej wielkiej radości, okazało się, że adwent po łotewsku to... advent. Albo jakoś tak podobnie. Tak czy siak, nawet gdybym nie wiedziała, że się zaczął, przypomnieliby mi o tym niezawodni handlowcy. Już tydzień temu w supermarkecie Rimi pojawiły się adwentowe wieńce, świece i inne dekoracje, a nad wszystkim górowały wielkie tablice "Akcija", czyli promocja. Zachęta dla tych, co się wahają, czy adwentowe decorum warte jest sięgnięcia po portfel.

Natomiast, na sobotnim targu w mojej dzielnicy, od adwentowych rozmaitości można było dostać zawrotu głowy. Od cen także. Tu żadne "akcijas" nie mają racji bytu. Kramarze stosują się do zasady "catch and run". I tak wiadomo, że jak ktoś się skusi na skromnych rozmiarów wianuszek adwentowy za 20 euro, to następna okazja do zakupu będzie dopiero za rok, więc nie ma co się szczypać.

Co ciekawe, na wczorajszym targu pojawiły się już choinki, co - biorąc pod uwagę stosunkowo odległy termin Bożego Narodzenia - wydaje się nieco zaskakujące. Wątpię, czy ustawiona dziś w domu choinka ma choć cień szansy dotrwania do Wigilii, zatem niewykluczone, że sprzedawane teraz drzewka mają zgoła inne przeznaczenie. Kwestię tę wyświetlę przy najbliższej okazji, indagując łotewskich kolegów w firmie.

W kwestii adwentowego wieńca postanowiłam nie iść na łatwiznę i zrobić go własnoręcznie. Półprodukty nabyłam, korzystając z "akcijas", rzecz jasna. Przy okazji, po raz kolejny się przekonałam, że potrzeba jest matką wynalazku i umocowanie świec na wianuszku nie przekracza moich możliwości. Efekt nie jest może olśniewający, ale za to niepowtarzalny. Stoi sobie teraz w moim pokoju dziennym (nie śmiem nazwać go salonem), przydając mu tak zwanej atmosfery.

A dziś, na mszy porannej, na którą szłam w głębokich ciemnościach, mój wieniec został poświęcony per procura - sam został w domu, bo ruszenie go ze stołu mogłoby nadszarpnąć jego integralność. Do podobnego wniosku doszli zresztą wszyscy, nieliczni, uczestnicy dzisiejszej liturgii - akt poświęcenia wieńców odbył się bez wieńców. Okazało się też, że roraty odprawiane są tu o godzinie ósmej, przez co wezmą w nich udział wyłącznie osoby w wieku emerytalnym. Przypuszczam, że na inne kościół łotewski nie liczy, a o ósmej i tak jest ciemno, że oko wykol, więc nie ma powodu, by rorate cæli desuper zabrzmiało wcześniej. 

Przed wschodem słońca - w drodze do kościoła

Zatem w tym roku roraty nie dla mnie. Nie będę też mogła odbyć swoistej pokuty, którą sobie zaplanowałam. Postanowiłam bowiem cierpliwie i bez słowa skargi, a nawet z entuzjazmem, znosić śpiewy naszych dwóch dyżurnych, parafialnych śpiewaczek, które za punkt honoru wzięły sobie wypełnienie śpiewem każdej, nawet najkrótszej chwili liturgicznej ciszy. Do tej pory pojęcia nie miałam, że dwie osoby w podeszłym wieku mogą mieć tyle energii i determinacji. Repertuar mają przy tym z tych raczej rzewnych, co daje efekt naprawdę trudny do... Stop! Miałam nie narzekać. Za trzy tygodnie Boże Narodzenie! 

Pa! Ryżanka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz