sobota, 5 listopada 2016

Moja Ryska Przygoda. Zima w Rydze, czyli o zwycięstwie ducha nad ciałem


W czwartek wieczorem poszłam spać w Rydze jesiennej. W piątek rano zbudziłam się w Rydze zimowej. Za oknem, mimo, a może właśnie dzięki ryskim ciemnościom, całe podwórko lśniło oślepiającą bielą. Nagie drzewo pod moim oknem przywdziało białą szatkę, dzięki czemu z drzewa smutnego przedzierzgnęło się w drzewo odświętne. A gdy wzeszło słońce, było jeszcze piękniej.


Mój zachwyt trwał mniej więcej godzinę, czyli do momentu, kiedy trzeba było opuścić mieszkanie. Bo tuż za progiem okazało się, że to, co tak cudnie wygląda zza okna, w bliższym kontakcie nabiera zupełnie innego wymiaru. Wymiaru, że tak to ujmę, trudności praktycznych. Pod moją klatką schodową ścielił się śnieżno biały (nomen omen) dywan, gruby na jakieś 20-30 cm. Żadnej ścieżki czy czegoś w tym rodzaju. A przejść jakoś trzeba. Moje ocieplane kaloszki sięgają tuż za kostkę...

Natychmiast pogratulowałam sobie przytomności umysłu, która kazała mi tym razem nie wytaskać z mieszkania roweru. Przedarcie się przez te zwały śniegu graniczyłoby z cudem. Z cudem graniczyło także i to, że do chodnika dotarłam, nie nabrawszy śniegu do butów. Potem było już tylko trudniej. Chodnik wąski. Tylko gdzieniegdzie wydeptana ludzką stopą wąska ścieżynka. A z nieba wciąż sypie.


Mojemu gigantycznemu parasolowi zawdzięczam fakt, że do pracy dotarłam, wyglądając jak śnieżynka, a nie jak bałwan. Taką przynajmniej mam nadzieję. Fakt ten jednak doceniłam wyłącznie ja oraz - bardzo na to liczę - kolega, który przyjechał do biura na rowerze (jest żołnierzem, co tłumaczy ów rys szaleństwa w wyborze środka transportu). Okazało się bowiem, że zima zaskoczyła kierowców. I choć od kilku dni na trawie, miast porannej rosy, ścieliła się szadź, koledzy odkładali zmianę opon na zimowe. W związku z czym, piątkowe przedpołudnie upłynęło im pod znakiem wymiany ogumienia.

Zima zaskoczyła także ryskich drogowców. Fakt ten odnotowuję z niejaką satysfakcją, bo miło jest wiedzieć, że nie tylko nasi, polscy drogowcy nie mogą się pogodzić z faktem istnienia zimy. Tak czy siak, zmotoryzowana Ryga stanęła. Nieodśnieżone, śliskie ulice, zero piaskarek czy pługów. Za to kupa ciągnących się w tempie ślimaczym samochodów. Samochodów rozjeżdżających zalegający na ulicy śnieg, który powoli, acz systematycznie zmienia się w szarą, kleistą breję.

I tu muszę, niestety, powrócić do wątku, wielokrotnie już poruszanego - wątku ryskiej, kompletnie niewydolnej kanalizacji. Kiedy na ryskich ulicach pojawia się nadmiar wody, woda ta stoi tam sobie dopóty, dopóki nie odparuje. A kiedy ta woda ma postać półpłynnych zwałów błota, przejście na drugą stronę ulicy staje się wyzwaniem na miarę przekonania niektórych, że czarne jednak jest czarne, a białe - białe. Mnie się nie udało. Wracając z pracy, ugrzęzłam jedną nogą w brei, do kaloszka wlało mi się pół litra wody i do domu dotarłam w stanie łatwym do przewidzenia. Ale prawdziwe wyzwanie było dopiero przede mną...

Bo wieczorem szłam do ryskiego Teatru Opery i Baletu. A jest regułą niepodlegającą dyskusji, że do ryskiego TOiB należy przyjść ubranym elegancko. Suknie z gołymi plecami nie należą do rzadkości, muchy i krawaty to standard. Zatem kaloszki nie wchodzą w grę i przyzwoity but to minimum tego, w czym można się tam pokazać. W drodze kompromisu wybrałam skórzane kozaki. Nie mają obcasa, ale i tak wygrywają z traperami, więc nie ma co marudzić. Niestety, wygrywają wyłącznie pod względem elegancji, bo pod każdym innym są do tyłu. Spacerowanie w nich po śliskich chodnikach, gdzie śnieg powoli zmienia się w lód, zakrawa na przejaw skłonności samobójczych.

Moja droga do TOiB przypominała tor przeszkód. Przy czym, przeszkodami były moje własne, nieustannie ślizgające się nogi. Nie zliczę, ile razy zadawałam sobie pytanie, czy "Jezioro łabędzie" jest tego warte, a odpowiedzi udzielałam w języku niemającym wiele wspólnego z kulturą.

Na szczęście, było. Podobnie jak zapierające dech pejzaże nocnej, zimowej Rygi. Co skłania mnie do refleksji, że człowiek to jednak istota posiadająca duszę. Duszę, która skutecznie potrafi wygrać ze słabym ciałem. I to by było na tyle w temacie ryskiej zimy.

Pa! Ryżanka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz