poniedziałek, 5 grudnia 2016

Moja Ryska Przygoda. Telewizja to nic dobrego


Ostatni weekend w Rydze był piękny, słoneczny i mroźno-śnieżny. Idealny na spacery i zachwyty nad Paryżem Północy zimą. Zachwyty były tym bardziej à propos, że akurat miałam gości z Paryża Południa - no wiecie, tego od Wieży Eiffela. Wszystko więc złożyło się po prostu idealnie. Gdyby nie jeden szczegół - telewizor.

Tu czytelnik zaczyna spekulować. No tak, pewnie w telewizji leciało akurat coś niesłychanie atrakcyjnego, co stłamsiło chęć zwiedzania. Albo: zepsuł jej się telewizor, znajomi koniecznie chcieli obejrzeć mecz hokeja Rosja - Finlandia, więc atmosfera się zwarzyła. Albo... Dobra, dajmy spokój tym spekulacjom, i tak nie zgadniecie.

Otóż telewizor uniemożliwił mi spacery po Rydze, bo... spadł mi na nogę. Jakim cudem? Sama chciałabym wiedzieć. Ot, po prostu. Zachwiał się i zleciał. Co gorsza, nie był to żaden z tych nowoczesnych cudów techniki o grubości kartki papieru, tylko wielki, ważący chyba pół tony, przedpotopowy grzmot, w który właścicielka mieszkania wielkodusznie je wyposażyła. O wadze problemu niech świadczy fakt, że gdy ów problem leżał sobie częściowo na mojej stopie, a częściowo na podłodze, na pomoc wezwałam kolegę z Paryża (na szczęście, był już w Rydze, w sypialni obok i - wraz z małżonką - kołysał się w objęciach Morfeusza). Po czym oboje nadwyrężyliśmy sobie kręgosłupy, żeby to cholerstwo umieścić z powrotem na szafce.

I tym oto sposobem w piątek rano po raz kolejny wylądowałam na tutejszym oddziale traumatologii. I po raz kolejny okazało się, że choć z jednej strony mam nieprawdopodobnego pecha, to z drugiej - równie nieprawdopodobne szczęście. Kości stopy mam w jednym kawałku. To znaczy, każda z osobna jest w jednym kawałku, nie wszystkie razem, bo wtedy stałabym się mutantem. A tak, jestem wyłącznie inwalidką. Tymczasową, jak sądzę. Przynajmniej taką opinię wyraziła pani doktor.

Kuśtykam więc z wolna i ostrożna, stopę moczę w roztworze sody oczyszczonej, a robiąc opatrunek starannie omijam wzrokiem moje zmasakrowane palce - żeby się nie rozpłakać/roztkliwić/rozkleić (niepotrzebne skreślić). Boli jak cholera i podobno poboli czas jakiś.

W pracy mam już ksywkę  jinx i wszyscy mnie pytają, czy mam dobre ubezpieczenie na życie. Ja zaś kurczowo czepiam się powiedzenia, że do trzech razy sztuka, więc biorąc pod uwagę, że: a) wjechał we mnie rowerzysta, b) spadło mi na głowę ogrodzenie, c) zleciał mi na nogę telewizor, zakładam, że limit nieszczęść wyczerpałam do cna. Niepokoi mnie tylko wątpliwość, czy owe trzy razy liczą się w skali roku, pobytu w Rydze, czy całego żywota.

Dodam, że telewizorowi nic się nie stało. Wcale mnie to nie dziwi, gabaryty ma słuszne, a moja stopa najwyraźniej przyjęła cały impet na siebie. I nabrałam pewności: podświadomość trafnie mi podpowiadała, że telewizja to nic dobrego. Ale żeby aż tak?

PS A tak wyglądał rynek ryskiego Starego Miasta, zanim zostałam inwalidką:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz