środa, 2 czerwca 2010
Powrót znad Bosforu
Trochę mnie nie było, bo byłam gdzie indziej. Na dwóch kontynentach jednocześnie, czyli w Konstantynopolu. Którego nie nazywam Stambułem (ani Istambułem), bo tak mi zostało po przetłumaczeniu dwóch książek ("Drakula" i "Roger Sycylijski"), w których to niesamowite miasto odgrywa niepoślednią rolę. Byłam tam krótko, przeleciałam przez Konstantynopol jak meteor, choć porównanie może wydać się nieadekwatne z uwagi na gigantyczne korki, w których przestałam pewnie 20% całego pobytu. Most na Bosforze zakorkowany jest nawet w środku nocy, a na dojazd dokądkolwiek należy z góry przeznaczyć dwa razy więcej czasu, niż to wynika z mapy i zwykłej logiki logistyki.
Ale zostawmy korki. Miasto na siedmiu wzgórzach i tak jest piękne, choć fragmentami zaniedbane. Serce boli, gdy się widzi próchniejące deski fasad słynnych osmańskich domów, które lata świetności dawno mają za sobą, a przed sobą już tylko powolną i nieuchronną degrengoladę. Podobno jest to doskonała metoda na uniknięcie konfrontacji z ichniejszym konserwatorem zabytków. Ktoś kupuje taką perłę architektury osmańskiej, po czym spokojnie czeka, aż perła się zawali, bo wtedy konserwator może się już bujać, a chałupkę na parceli za milion dolarów odbudowuje się w dowolnym stylu. Allachu, widzisz i nie grzmisz!
Allach w ogóle jest w Turcji tolerancyjny nad podziw. Jak mi powiedziała towarzysząca nam Turczynka, turecki islam to islam "nowoczesny", czyli - powiedzmy to sobie otwarcie - żaden. Zwłaszcza w takich miastach jak Konstantynopol. Choć, nie powiem, w Błękitnym Meczecie (cudo!) paru pobożnych muzułmanów widziałam, a jeden nawet sobie obmywał nogi. Nikt nie poprosił mnie o narzucenie na głowę chusty, co mnie samą nawet wprawiło w zakłopotanie. No bo, jakże to tak - do meczetu z odkrytą głową? Turystyka przed religią, drodzy państwo, pragmatyzm przede wszystkim.
Odwiedziłam też Świętą Zośkę, czyli Hagia Sofię, o której co poniektórzy mówią, że mądra była. Jedno jest pewne - była piękna! I nadal jest, choć zawsze czuję pewien dyskomfort, łażąc z aparatem fotograficznym po miejscu, które kiedyś pełne było ducha (nieważne, czy chrześcijańskiego czy muzułmańskiego), a dziś pełne jest już tylko błysku fleszy. Tu inskrypcje z imionami Allacha i Mahometa, tu mozaiki Chrystusa Pantokratora, a tu, proszę szanownej wycieczki, siedział na tronie bazyleus, bo w tym okręgu był, imaginujcie sobie, środek świata. Trzask, trzask, fotki zrobione, idziemy dalej, na galerię, gdzie siedziała cesarzowa i trzeba przyznać, że klawy miała widok na to centrum universum.
A potem był bazar. Na szczęście krótko, bo zakupy to żywioł mi obcy. I tak wykazałam się brakiem asertywności i nie uniknęłam przymiarki skórzanej kurteczki, która była jak na mnie szyta ("It's because of your perfect body, Ma'am!"), ale której nie kupiłam, ku wielkiemu rozczarowaniu czarującego (nomen omen) sprzedawcy. Dowiedziałam się jednak, że mam na pewno 25 lat, a figurę taką, że każdy ciuch będzie na mnie leżał jak na modelce, więc pobyt na bazarze nie był stracony. W chwilach obniżonego nastroju, będę to sobie wspominać.
I to by było na tyle. Szybko, krótko, po łebkach. Wystarczyło, by się zachwycić i przyrzec sobie: jeszcze tu wrócę. Żeby mieć czas, pospacerować uliczkami zabytkowej dzielnicy Sultanahmet, odwiedzić jeszcze kilka spośród paru tysięcy tamtejszych meczetów - może będę musiała narzucić chustę?... I porozmyślać o tym, że kiedy wznoszono Hagię Sofię, u nas Wars nawet jeszcze nie zalecał się do Sawy.
Etykiety:
Błękitny Meczet,
Bosfor,
chrześcijaństwo,
Hagia Sofia,
islam,
Konstantynopol,
podróże,
Stambuł,
Turcja
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Owszem. jest islam i to ten "twardy". Deptając miasto wzdłóż i wszesrz weszliśmy w dzielnicę zupełnie "nieturystyczną" gdzie kobiety całe w czerni i zasłonięte kompletnie, ledwie oczy widać. To był czas Ramadanu. Jakoś bezmyślnie wyjęłam na ulicy jabłko z torby, gdy to zobaczyła przechodząca czarna zjawa sykneła we mnie bardzo złowieszcze dzwięki, a jej spojrzenie bazyliszka mnie sparaliżowało. Druga kobieta wtórowała tej. Przestraszyłam się i moj mąż też. Szybkim marszem skierowaliśmy się do centrum, gdzie koło Cystern w restauracji dostaliśmy obiad przed zachodem słońca bez jakiej kolwiek uwagi o Ramadanie. To miasto ma coś co przyciąga, gdzie czułam się swobodnie i bezpiecznie, wróciłabym tam w każdej chwili.
OdpowiedzUsuń"U" a nie "ó".... proszę poprawić tego BYKA ....Rany Boskie, to z emocji,, na myśl o Konstantynopolu... a właśnie podobno trafia się na poczcie czasem tak zadresowana przesyłaka.
OdpowiedzUsuńPozdro. B.
A propos islamu, to pisałam trochę przekornie. Ta nasza przewodniczka, Turczynka, bardzo chciała przekonać nas, cudzoziemców, że Turcja to bardzo nowoczesny kraj, więc szarżowała, dowodząc, że islam turecki to właściwie taki "islam light". Fakt, że widziałam bardzo niewiele ortodoksyjnych muzułmanek - tych w czarnych burkach, ale łaziłam głównie po miejscach turystycznych. Pamiętam, że na prowincji, gdzie dwukrotnie spędzałam wakacje, rzecz miała się już zgoła inaczej. Natomiast co do Ramadanu, to rozmawiałam o tym zarówno z przewodniczką, jak i pewnym Turkiem "z odzysku" (Bośniak, który przybył do Turcji z rodzicami jako niemowlę) - oboje zaklinali się, że nikt się tym Ramadanem tam nie przejmuje. Pewnie tak pojmują nowoczesność i "europejskość".
OdpowiedzUsuńPrzejmują się Ramadanem. I to jak jeszcze, szczególnie widać to właśnie wieczorem w restauracji. Usiedliśmy w pustej, gdy w ciągu kwadransa zapełniła sie do ostatniego miejsca. Tylko my zamawialiśmy u klenera, gdy inni posłusznie czekali. Po głośnym, na całe miasto, ogłoszeniu zachodu słońca, kelnerzy roznośli pełne talerze. Otóż właściciel restauracji raz jeden podczas Ramadanu wydaje kolecje za darmo każdemu kto usiądzie przy jego stoliku. Tylko my zapłaciliśmy rachunek, bo zamówiliśmy przedtem dania z karty.
OdpowiedzUsuńByłam pewna, że się przejmują. :) Na pewno nie wszyscy, bo to nie Iran ani Arabia Saudyjska, ale jednak. Ciekawe, jak bardzo starali się nas przekonywać, że nie, że skąd, że tylko dla formy...! Widocznie uważają, że w ten sposób bliżej im będzie do Europy. Takie podcinanie własnych korzeni - niebezpieczna zabawa.
OdpowiedzUsuń