poniedziałek, 14 czerwca 2010

Kto zwyciężył w debacie

Powiem od razu - nie mam pojęcia. Nie oglądałam, nie słuchałam, nie czytałam komentarzy. Mam dosyć tej maszynki do mielenia mózgów, jaką jest kampania wyborcza. I choć wiem, że to nieunikniony element demokracji i wyborów, mam na szczęście - nomen omen - wybór: mogę wyłączyć telewizor.

I robię to, ostatnio coraz częściej. Co wcale nie znaczy, że wybory mijają mnie bokiem. Nie ma zmiłuj. Ba, powiem więcej - sama biorę udział w debatach. Wystarczy się spotkać ze znajomymi. Prędzej czy później, temat wyborów wypełza z kąta i wygodnie rozsiada się przy stole. A potem to już tylko o tym...

Ot, choćby wczoraj. Pojechaliśmy sobie rodzinnie do przyjaciół pod Warszawę. Mają dom z ogrodem, taras obrośnięty zielenią, dwa psy oraz - żeby nie było tak rajsko - całą masę komarów, ale przed tymi ostatnimi dzielnie broniliśmy się przy pomocy repelentów. No więc, siedzieliśmy na tym tarasie, popijając kawę i piwko i kontemplując odżyłą po ostatnich deszczach przyrodę. Było sielsko i anielsko, ale do czasu. Zza jakiegoś krzaka (podejrzewam, że kłującego) wylazły wybory, wtargnęły na taras i zmąciły nam błogi spokój.

Okazało się, że my głosować będziemy na jednego, oni na drugiego, bo my myślimy o jednym to, a oni o drugim tamto i vice versa. W powietrzu, oprócz komarów, zaczęły fruwać argumenty, niektóre też kłujące. A potem, nagle zamilkliśmy. Popatrzyliśmy na siebie i niemal wybuchnęliśmy śmiechem. I z nieskrywaną przyjemnością skonstatowaliśmy, że choć różnimy się co do oceny kandydatów na prezydenta, Agnieszka nadal robi wspaniałe grafiki i świetną kawę, z Markiem doskonale rozmawia się o sztuce, a my też jesteśmy całkiem sympatyczni. Oni niech sobie głosują na jednego, my na drugiego, historia oceni, kto się mniej pomylił, a państwo K. i państwo B. nadal się będą przyjaźnić i wspólnie oganiać się od komarów.

Krótko mówiąc, w NASZEJ debacie zwyciężył zdrowy rozsądek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz