Fakt, że rozpoczęły się Mistrzostwa Świata w piłce nożnej, dotarł do mnie dopiero w ostatnią sobotę, kiedy Anglia grała z USA. Część rodziny oglądała, druga część (w tym ja) olała, bo właściwie, co mnie obchodzi, kto wygra, a kto przegra, skoro nasi i tak nie grają.
Wczoraj jednak, kiedy bardziej zainteresowana część rodziny zasiadła przed telewizorem, dałam się namówić i też zasiadłam. I upewniwszy się najpierw którzy są którzy ("Ci w niebieskim to Włosi? - Tak, mamo, to Włosi. - Ale oni jacyś tacy indianscy... - A, nie! Ty mówisz o dresie, a ja o koszulkach! Ci w niebieskich KOSZULKACH to Włosi."), postanowiłam kibicować Paragwajczykom. Nie żebym jakoś specjalnie ceniła dokonania Paragwaju w dziedzinie kopania piłki - o tym nie mam zielonego pojęcia. Kierowała mną zwykła solidarność - skoro Włosi to mistrzowie świata, Paragwaj startuje z pozycji słabszego, a słabszy bardziej potrzebuje wsparcia - choćby tylko duchowego i słanego z odległości wielu tysięcy kilometrów dzielących Warszawę od Kapsztadu. A zatem - viva Paraguay!
Meczu opisywać nie będę, bo bym się tylko skompromitowała. Wystarczy, że z mojej niekompetencji regularnie naśmiewa się rodzina, która co i rusz sprawdzała, czy wiem, co to znaczy "spalony", i czy mi się strony boiska nie mylą. Na wszelki wypadek informuję, że mi się nie myliły, oba gole zauważyłam w porę i nawet znam nazwiska kilku graczy, którzy jakoś się tam po obu stronach wyróżnili. Wynik mnie raczej ucieszył, wkurzyli mnie za to Włosi, którzy nie dość, że podle faulują, to jeszcze są mistrzami kamuflażu i sztuki dramatycznej. Życzę im jak najgorzej!
Generalnie jednak, uznałam wczorajszy wieczór za udany i zamierzam Mundial śledzić, może nie jakoś regularnie, ale za to z pewnym zaangażowaniem. Będę kibicować słabszym, wyciągnąwszy najpierw od rodziny informację, kto właściwie jest słabszy, bo podobno łatwo się pomylić. Zresztą, nie wykluczam odstępstw od tej zasady, bo może od czasu do czasu pokibicuję sympatyczniejszym. Albo ładniejszym. Zobaczymy.
Dokonałam też przy okazji zaskakującego odkrycia. Właściwie, to cieszę się bardzo, że nasi nie grają. Bo wtedy nie miałabym wyboru. Musiałabym im kibicować, i to z co najmniej dwóch powodów: a) bo nasi, b) bo... słabsi. Albo nawet najsłabsi. W dodatku, trudno by było liczyć na niespodziankę, jak choćby ten remis Paragwaju z mistrzami świata. Czyli i przymus, i nerwy, i rozczarowanie. A tak? Pokibicuję dziś chłopcom z Wybrzeża Kości Słoniowej. Podobno kiedyś trenował ich nasz Kasperczak i coś tam z nimi wygrał. Więc oni trochę jakby "nasi", prawda?
wtorek, 15 czerwca 2010
Fajnie, że nasi nie grają
Etykiety:
futbol,
kibicowanie,
mecze,
Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej,
Mundial,
piłka nożna,
Włochy-Paragwaj
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie obejrzałam meczu WKS, bo go nie było. W każdym razie, nie było go wieczorem w naszej TVP. Był za to mecz Brazylia-Korea Północna. Cała rodzina gorliwie kibicowała Korei, bo strasznie się baliśmy, co spotka skośnookich chłopców, jeśli przegrają - obóz pracy? tiurma? Nasz ryk radości po ich jedynej bramce słyszała cała Wola. Mam nadzieję, że usłyszał też Kim Dzong II i daruje im wynik 1:2. Walczyli jak lwy, naprawdę!
OdpowiedzUsuń