środa, 26 października 2016

Moja Ryska Przygoda. Witajcie w moim kraju, czyli jesień w Rydze

Jesień w Rydze rozpanoszyła się na dobre. Drzewo pod moim oknem, które latem dostarczało mi wiele radości (kojąca zieleń, świergot ptaków - i nie mówię tu o darciu się mew, ale o prawdziwym świergocie wróblopodobnych), teraz stoi gołe i bynajmniej niewesołe. Podwórko tonie w kałużach, które nie dają rady wsiąknąć ani wyschnąć, więc pewnie zostaną tu do późnej wiosny, bo - jak mnie uprzedzono - wczesna wiosna równa się roztopy.

Jesień w Rydze oznacza kilka rzeczy. Po pierwsze, paskudną pogodę. Wieje i leje. Do biura docieram przemoczona, i to niezależnie od tego, czy wybiorę rower, czy marsz (podjeżdżanie autobusem zaledwie dwóch przystanków jest poniżej mojej godności). Niestety, tak się składa, że chodnik, którym jadę/idę, jest niemożebnie wąski. A ryscy kierowcy lubią szybką jazdę przez kałuże. Nie, przepraszam, KAŁUŻE. Wielkie połacie wody, których ryska kanalizacja nie jest w stanie zassać z jezdni. Każdy mijający mnie samochód wzbudza wysoką na półtora metra fontannę. Kaloszki, które mój PiW ofiarował mi na urodziny, zdają się tu na nic. Żeby się ochronić, musiałabym przyoblec się w gumowy sztormiak dalekomorskich rybaków lub kombinezon pracowników kanałów miejskich. Zanim do tego dojdzie, pewnie sprawię sobie podpatrzony u innych rowerzystów długi, foliowy płaszcz z kapturem. Wygląda się komicznie, ale furda wygląd!

Drugą cechą ryskiej jesieni jest szuranie. Dźwięk ten roznosi się po ryskich ulicach od wczesnego rana do późnego wieczora. To służby miejskie sprzątają liście. Sprzątają, trzeba przyznać, bardzo solidnie. Chodniki i podwórka wymiecione są do gołej ziemi. A wyzwanie jest spore. Ryga to bardzo zadrzewione miasto, więc jest co grabić. Grabki mają, nawiasem mówiąc, bardzo eleganckie, długie, giętkie pazurki w różnych kolorach. Z tego, co zauważyłam, przeważa wściekły oranż. Grabki zgarniają liście - szur, szur, szur, liście lądują w wielkich workach, po czym cała zabawa zaczyna się od nowa, bo wicher zdziera z gałęzi kolejne... Inna technika polega na stosowaniu czegoś w rodzaju odwróconego odkurzacza - urządzenia, które zamiast wciągać liście do środka, przedmuchuje je z miejsca na miejsce. Tu dźwięk jest inny - niskie, głębokie buczenie. Ale szurania jest więcej - w końcu grabki są tańsze.

Ryska jesień ma także zalety. Życie kulturalne w mieście kwitnie niczym forsycje na wiosnę. Teatry przebudziły się po letniej przerwie i wybór jest duży, choć dla mnie, niestety, ograniczony. Łotewskie produkcje odpadają w przedbiegach. Wybór mam między Ryskim Teatrem Rosyjskim a Narodową Operą i Baletem. Jak na razie, eksploruję to drugie (był "Romeo i Julia", za kilka dni będzie "Faust", a kusi  "Peer Gynt"), ale zbieram się na odwagę, by dać szansę temu pierwszemu. "Maria" Izaaka Babla po rosyjsku na łotewskiej ziemi to interesująca perspektywa. Albo dam radę, bo mój rosyjski nie umarł, albo prześpię przedstawienie, bo umarł i niech spoczywa w pokoju.

Tym, co mnie w ryskiej jesieni niepokoi, są temperatury. W zasadzie, używam już moich zimowych ubrań, czapka, szalik i rękawiczki są akcesoriami z gatunku nieodzownych. Zaczynam się obawiać, w co się będę ubierała zimą. Może jakimś rozwiązaniem będzie po prostu zastosowanie warstw - cebula ma warstwy, ogry mają warstwy... Sęk w tym, że już teraz stosuję tę metodę, coraz bardziej upodabniając się do ogrzycy, i może się okazać, że ilość warstw wystarczająca do stawienia czoła ryskim, zimowym wiatrom, nie zmieści się pod zimową kurtką.

Dziś w biurze kolega Angol podzielił się z nami newsem z frontu meteorologicznego (to ciekawe, ale Brytyjczycy naprawdę coś mają z tą pogodą). Prognoza na najbliższy weekend: zimno i mokro. Widząc moją minę, uśmiechnął się szeroko i dodał: - Za to w przyszły weekend... zimno i mokro! A koleżanka Łotyszka spuentowała: - Witajcie w moim kraju!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz