wtorek, 18 października 2016

Moja Ryska Przygoda. Rozentals, czyli bynajmniej nie o porcelanie


Łotewską kulturę poznaję na raty. Oraz na wyrywki. Tu wyrwę, tam wyrwę i w sumie składa mi się z tego kolaż, którego nie powstydziliby się kubiści. Bardzo kolorowy i bardzo nieczytelny.

Oczywiście, najłatwiej jest ze sztukami audio-wizualnymi. Muzyka, taniec, malarstwo, rzeźba, architektura... Gorzej z literaturą, do której dostępu na razie nie mam z powodów oczywistych, którym na imię brak znajomości łotewskiego oraz zwykłe lenistwo, które sprawiło, że jakoś do tej pory nie zaznajomiłam się z przekładami. Ba, nawet nie sprawdziłam, czy takowe istnieją, choć skoro istnieją przekłady literatury, dajmy na to, tadżyckiej (a istnieją), to i łotewskiej zapewne też. Ale wróćmy do tego, co już znam, zamiast biczować się tym, o czym nie mam pojęcia.

W ostatnią niedzielę postanowiłam wreszcie odwiedzić Muzeum Narodowe. Zmobilizował mnie do tego kolega Brytol. Już od kilku tygodni napomykał, że jest tam jakaś wystawa, którą absolutnie i koniecznie trzeba zobaczyć, w dodatku natychmiast, bo czynna tylko do końca października. Co chwila padało słowo "rozentals", które mgliście kojarzyło mi się z porcelaną, w dodatku niemiecką, ale skoro Łotwa miała w swojej historii całkiem sporo wątków niemieckich, to kto ich tam wie, może i porcelana odegrała tu jakąś rolę. Koniec końców, razem z moim PiW-em, zebraliśmy się i poszliśmy.

Tu mała dygresja dla oddania tak zwanego tła. Otóż budynek Latvijas Nacionalais Makslas Muzejs (Narodowe Łotewskie Muzeum Sztuki) pochodzi z początku dwudziestego wieku. Okazała, można by rzec, monumentalna bryła z elementami klasycyzmu i baroku, o pięknych proporcjach - w sam raz na przybytek sztuki. Notabene, był to podobno pierwszy budynek w krajach bałtyckich wzniesiony specjalnie dla celów muzealnych. Kiedy się jednak wejdzie do środka, czeka nas niespodzianka. Budynek podzielono na dwie części - parter i pierwsze piętro utrzymane zostały w stylu zbliżonym do oryginalnego, podczas gdy podziemia, gdzie znajduje się wielka sala wystawowa, to nowoczesny minimalizm - kamień, metal i szkło. Co ciekawe, obie te tak różne części połączono schodami ze złocistego metalu, co sprawia, że szok staje się jakby nieco mniejszy. W sumie, udany zabieg.

Wikimedia Commons


 
Właśnie w tym wnętrzu czekała nas... bynajmniej nie porcelana. Okazało się bowiem, że ów tajemniczy "rozentals" to tak naprawdę Janis Rozentāls, słynny łotewski malarz z przełomu XIX i XX wieku. Artysta, którego uważa się za twórcę narodowego malarstwa łotewskiego. Syn wiejskiego kowala (był jednym z całej gromadki kowalowych dzieci), którego talent zaprowadził do Sankt Petersburga, a następnie na malarskie salony Europy. 

Nie będę tu opisywać jego obrazów, bo jestem pewna, że Rozentāls lepiej malował, niż ja piszę. Wspomnę tylko, że dla mnie, laika, objawił się on jako artysta bardzo wszechstronny i niedający się łatwo zaszufladkować. Tworzył obrazy, fotografie, plakaty, grafiki. W jego obrazach znaleźć można realizm, neoklasycyzm, symbolizm, impresjonizm i licho wie, co jeszcze. Trochę Renoira, trochę Seurata... A najwięcej Rozentālsa, artysty, który - jak się okazało - był moim sąsiadem, bo mieszkał przy tej samej ryskiej ulicy, cztery numery dalej. Dziś, w miejscu, gdzie stał jego dom, znajduje się mała winiarnia... Gdybym ją prowadziła, pewnie nazwałabym ją Rozentāls.  Na szyldzie zaś umieściłabym Łucznika - ugodził mnie prosto w serce. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz